Pod portugalskim słońcem

lisboa

Pod koniec czerwca udało mi się wybrać w podróż do Portugalii. Powróciłem spalony jak murzynek i ze stanowczym postanowieniem zwalczania obrazu Portugalii jako „takiej mniejszej Hiszpanii”. I nie chodzi tylko o to, że język portugalski brzmi tak, jakby Hiszpan starał się mówić po węgiersku.

Powitanie z oceanem

Do Sintry dotarliśmy pierwszym porannym pociągiem z Lizbony. Na wzgórzach ponad miastem rozciąga się olbrzymi park botaniczny i arboretum, gdzie specyficzny, wilgotny mikroklimat pozwala rosnąć wielu egzotycznym roślinom.

Samo miasto stanowi przykład budownictwa i zdobnictwa typowego dla całego regionu – wnętrza i  fasady domów często wyłożone są niebieskimi lub zielonkawymi kafelkami. Styl ten robi naprawdę niesamowite wrażenie, chociaż trzeba przyznać, że czasami nadaje budynkom nieco łazienkowy wygląd.

Kilka kilometrów za miastem rzuciliśmy się w wysokie fale Oceanu Atlantyckiego na jednej z kilku dużych plaż otoczonych skalistymi urwiskami. Podziwialiśmy krajobrazy wyjęte żywcem z filmu fantastycznonaukowego – gołe kamienie i piasek porastały gąszcze egzotycznych sukulentów i olbrzymich aloesów. Po dwóch dniach słodkiego lenistwa ruszyliśmy dalej szlakiem ciekawostek historycznych i architektonicznych.

Australijski gotyk

Po drodze mogliśmy podziwiać rozległe lasy eukaliptusowe, które miały nam towarzyszyć w trakcie całej naszej podróży. Australijskie drzewa świetnie sobie radzą w suchym i gorącym klimacie, w odróżnieniu od traw, którym niezbyt się powodzi na spalonej ziemi.

Do Batalhy zawędrowaliśmy przede wszystkim dlatego, by obejrzeć przepiękny klasztor Matki Boskiej Zwycięskiej, który powstawał przez prawie dwieście lat od XIII do XV wieku. Jego budowę nadzorowało kolejno piętnastu architektów, którzy częstokroć po raz pierwszy w portugalskiej architekturze stosowali nowe rozwiązania pochodzące z Europy Zachodniej. Budowla urzeka gąszczem misternych szczegółów, zdobionych łuków i wieżyczek.

Woskowe płucko

Okazało się, że przez Batalha przejeżdżały autokary do Fatimy, postanowiliśmy więc skorzystać z okazji i zobaczyć na własne oczy jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymek.

W miejscu niegdysiejszych objawień rozciąga się dzisiaj olbrzymi plac zwieńczony z jednej strony neoklasyczną bazyliką, a z drugiej nowoczesnym kościołem, którego główna sala pomieści nawet 9000 wiernych.

W drodze przez miasteczko podziwialiśmy witryny dziesiątków sklepów z dewocjonaliami. Dużą część asortymentu tworzyły świeczki, które można zapalić lub wrzucić w ogień w sanktuarium w ramach modlitwy o zdrowie dla siebie lub bliskich. Postęp idzie jednak dalej – w przypadku bardziej konkretnych próśb można zakupić woskowy odlew nerki, płuca, piersi lub głowy, do dyspozycji są też elektryczne świeczki, które zapalają się na określony czas po wrzuceniu odpowiedniej monety.

Całując rękę królowej

Kolejnym przystankiem była Alcobaça, miasto znane dzięki historii wielkiej miłości pokroju Romeo i Julii – z tym, że prawdziwej i o wiele bardziej makabrycznej. W jednym z najpiękniejszych kościołów Portugalii można zobaczyć piętnastowieczne grobowce kochanków – króla Pedro I i Ines de Castro.

Młody Pedro zakochał się w uroczej Ines, ta jednak nie spodobała się ojcu przyszłego króla, który kazał ją zamordować. Gdy Pedro został władcą Portugalii, kazał odszukać zabójców i publicznie powyrywać im serca z piersi – sam obserwował przebieg egzekucji jedząc obiad. Król nie zaznał spokoju nawet po wykonaniu zemsty, kazał więc wyjąć z grobu ciało Ines, ubrać je w królewskie szaty i usadzić na tronie. Dzięki temu Ines stała się jedyną królową koronowaną dopiero kilka lat po jej śmierci, z czego niezbyt się cieszyła szlachta i duchowieństwo, którzy musieli całować rękę nowej władczyni.

Kościół otacza przepiękny klasztor cystersów, cały kompleks stanowi dowód na to, że Portugalia jest jedną z niedocenianych skarbnic architektury gotyckiej.

Splot kultur

Z Alcobacy przenieśliśmy się o kilkaset kilometrów do miasta Évora, słynącego z unikalnej mieszanki architektonicznej i kulturowej. Jest ona jednym z niewielu dużych miast, które nie zostało dotknięte przez trzęsienie ziemi, dlatego do dzisiaj możemy tam podziwiać ślady wszystkich etapów osiedlenia.

Oprócz megalitów rozproszonych w lasach dębu korkowego otaczających miasto, na jednym z rynków stoi rzymska świątynia Diany, miasto przecina także duży akwedukt. Właśnie w Évorze pożegnałem resztę ekipy, by już na własną rękę, nogę i garb wrócić do Lizbony.

Smutek żeglarzy

Lizbona położona jest na wybrzeżu Atlantyku nad niezwykle szerokim ujściem rzeki Tag. Do miasta można więc dopłynąć łodzią, lub też dojechać po najdłuższym w Europie moście Vasco Da Gamy o łącznej długości 17,2 kilometra.

Wysiadłem na stacji metra w pobliżu placu Króla José I z monumentalną bramą do stolicy. Plac, brama oraz duża część miasta zostały zbudowane po 1755 roku, kiedy to Lizbona została praktycznie zrównana z ziemią przez trzęsienie ziemi i falę tsunami – w katastrofie zginęło ok. 60.000 ludzi.

Za bramą ciągnie się długa promenada, która oddziela dwie dzielnice. Po prawej stronie wiją się wąskie uliczki dzielnicy Alfama, siedliska mniejszości arabskiej i murzyńskiej, po lewej wznosi się Bairro Alto, najlepsze miejsce do wtopienia się w klimat wieczornej Lizbony i posłuchania koncertu fado. Fado to muzyka, która najlepiej wyraża charakter Portugalczyków – żeglarzy, ludzi melancholijnych i stęsknionych.

Na wzgórzach Alfamy mieści się katedra lizbońska oraz rekonstruowane powoli ruiny zamku św. Jerzego. Alfamie udało się przetrwać wielki kataklizm, w związku z czym do dzisiaj możemy podziwiać ślady, jakie odcisnęło w miejscowej architekturze panowanie Maurów (VIII-XII wiek). Po wąziutkich, stromych uliczkach wspinają się drobne tramwaje, jeden z symboli Lizbony.

Z dużym żalem opuszczałem Portugalię, wspominając cuda gotyckiej architektury, kalmary uciekające spod widelca czy też drzewa cytrusów rosnące pod śnieżnobiałymi murami domów. Co gorsza – już nigdy nie spojrzę w ten sam sposób, jak przedtem na … łazienkę.

Pełna galeria na http://picasaweb.google.cz/Darek.Jedzok/Portugal2009#

4 Comments

    • Dziękuję po dwakroć ze względu na to, że – jak widzę – kolega ciut poważniej zajmuje się fotografią :) Ja tylko nieśmiało z nią flirtuję, tutaj niebagatelnie wspomógł mnie fakt, że sama Portugalia jest niezwykle fotogeniczna.

  • Słowo ciut, jest tutaj słowem kluczowym:)
    Powiem, że mam takie miałe marzenie co do miejsc fotogenicznych:)tj, właśnie Portugalia i Hiszpania oraz cała Ameryka południowa. Niestety, nikt nie chce zasponsorować.

    • O, Hiszpanię i Pld. Am. też mam na oku od dłuższego czasu, nawet wysłałem znajomych, aby zamieszkali tam na stałe i przygotowali dla mnie ewentualną bazę noclegową :) Jak by się kiedyś zbierała jakaś ekspedycja fotograficzna, to ja się piszę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *