Recenzja – Jamie Cullum „The Pursuit” (2009)

Jamie Cullum to płytkie jazzunio dla nastolatek, które przestały słuchać Justina Timberlake’a i nie mają czego powiesić na ścianie. Taa, dzięki takiej ignorancji okradłem samego siebie o jeden z ciekawszych koncertów tego roku.

jamiecullumpursuit

Cullum grał bowiem wtedy zaledwie kilkanaście kilometrów od mojej pieczary, a ja, głupiutki, prychałem sarkastycznie. Kilka dni temu zobaczyłem na YouTubie teledysk do pierwszego singla nowej płyty, załkałem w głos i poszedłem nabyć wydawnictwo. Biedny, nieszczęsny ja.

Znalazłem wyśmienite wypełnienie jazzowej luki powstałej po obżarciu się dyskografią wyśmienitego skandynawskiego objawienia, Esbjörn Svensson Trio, którego błyskotliwą karierę zakończyła tragiczna śmierć lidera. Tak, Cullum jest popizną – lekką i wpadającą w ucho, jednocześnie jest też jednak popizną poprzeplataną rześkimi i nieznośnie lekkimi frazami fortepianowymi. Mówiąc „nieznośnie”, mam na myśli karygodną łatwość, z jaką Cullum sypie wyśmienite trylki i wariacje. Młody muzyk ma talent, za który można by go udusić.

Najlepszym powodem do popełnienia zbrodni może być zresztą pierwszy singiel płyty – Cullum świsnął Rihannie monotonny klubowy kawałek Don’t Stop The Music z 2007 roku i zrobił z niego krystalicznie czystą pop-jazzową jazdę, dopełniając dzieło zniszczenia namiętną, intensywną solóweczką wlepioną w sam środek. Co tu mamy dalej? Jest klasyczna, kawiarniana melancholia (Not While I’m Around, If I Ruled The World, I Think I Love) i jest trochę tętniącego, nowoczesnego dźwięku (Music Is Through, We Run Things) – szeroka gama wpływów i inspiracji, wszystko między słodkimi smyczkami a nowoczesną elektroniką, jednak na pierwszym planie zawsze stoi spartański układ perkusja, bas i fortepian. Co jednak najważniejsze – w tę czy w tamtą stronę, zawsze jest dobrze. Przepraszam, Jamie.

Warto spróbować : Don’t Stop The Music, We Run Things, If I Ruled The World

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *