Felieton 189 – Zawód: Rewolucjonista

Minął już prawie miesiąc, odkąd przez Anglię przetoczyła się fala “niepokojów na tle społecznym”. To, co niektórzy uważali za kolejny krok europejskich przemian, w rezultacie okazało się być ich niesmacznym zwieńczeniem lub – w gorszym wypadku – ponurą prognozą na przyszłość.

W chwili nasilenia się przemocy angielscy politycy ograniczyli się do ogłaszania populistycznych, mocno upraszczających wyjaśnień i wymówek. Tak naprawdę zarówno rząd, jak i opozycja snuli swoje teorie tak, jak im pasowało. Jedni ignorowali aspekt społeczny zamieszek, drudzy z uporem twierdzili, że kradzież telewizora to nie rabunek, a okrzyk rozpaczy.

Oczywiście same ostre represje są bardzo krótkowzrocznym rozwiązaniem, trudno też jednak traktować poważnie ludzi prezentujących angielskich wandali jako wojowników o lepsze jutro. To nie ofiary ukraińskiego Hołodomoru, desperacko walczące o przetrwanie. Większość z nich była sfrustrowana co najwyżej faktem, że nadal nie posiada najnowszej wersji iPhone.

Nadzieje na początek wielkich przemian okazały się być przejawem tego, co Anglicy nazywają „wishful thinking”, myśleniem życzeniowym. Świt europejskiej rewolucji był jednocześnie jej zmierzchem. Idea zmiany miała obudzić masy, a obudziła tylko kryminalistów i socjopatów.

Smutno jest spojrzeć wstecz na wyniki zrywów w poszczególnych państwach. Opinia publiczna całkowicie zignorowała pokojowe protesty w Hiszpanii i na Islandii – być może właśnie dlatego, że towarzyszyły im konkretne, konstruktywne postulaty, jako jedyne zakończyły się sukcesem i doprowadziły do zmian na lepsze. Wszyscy za to z wypiekami na twarzy obserwowali angielskie grabieże oraz greckich buntowników, którzy paradoksalnie protestowali przeciwko próbom poprawy.

Boję się, że właśnie do tego doprowadziła nas era masmediów. Dialog jest nudny, źle się sprzedaje. Za to koktajl Mołotowa zawsze dobrze wychodzi na zdjęciach.

4 Comments

  • tym razem wypowiadasz sie na ten temat bardziej ostroznie, i nie pomijasz aspektow socjalnych angielskich buntow, ale wciaz na moj gust za bardzo upraszczasz sprawe. raz juz to powiedzialem, ale musze powtorzyc: wielka jest roznica pomiedzy rozbojswem po przegranym meczu hokeja w kanadzie a zamieszkami na przedmiesciach angielskich metropoli.

  • Nie zmieściło mi się w tekście porównanie do tej żenującej rozróby po przegranych finałach, ale nadal uważam, że chodzi dokładnie o to samo – przy najlepszych chęciach nie widzę w rabusiach z Anglii żadnej frustracji, rozgoryczenia ani wściekłości. Spójrz na te zdjęcia i nagrania – oni się świetnie bawią i korzystają z okazji, aby bezkarnie podpalić i rozbić to, za co normalnie poszliby siedzieć. Nie rozumiem, jak niektóre środowiska mogą w nich widzieć pokrzywdzone dzieci uderzające w pazernych kapitalistów.

  • ale tak wlasnie jest – rewolucja jest aktem przemocy, ktora w swoim wybuchu jest euforyzujacym wyzwoleniem. nie twierdze, ze te angielskie zamieszki byly rewolucja. bralowalo idei (albo jedyna idea byl faktycznie brak iPhona) a tym samym nie doszlo do drugiego kroku i cale to zamieszanie bylo samo w sobie nieszkodliwe, bez potencjalu.
    w kanadzie bylo jednak jeszcze inaczej – tam nie bylo nawet tego pierwszego podobienstwa.

  • Jasne, z tym się zgodzę. Jak jednak pisałem w felietonie – co z tego, że u zarania była przez krótką chwilę jakaś idea, skoro już po pięciu minutach nikt o niej nie pamiętał. Nie wspominając już o tym, że nie mogę usprawiedliwić żadnych aktów przemocy, o ile nie chodzi o obronę życia lub zdrowia. Podpalenie czyjegokolwiek samochodu to akt odmóżdżenia, a nie protestu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *