Felieton 195 – Z igły widły

Wygląda na to, że ludzie w końcu doszli do wniosku, że jest nas za dużo i że powinniśmy coś z tym zrobić. Globalna wojna jest jednak przedsięwzięciem kosztownym i skomplikowanym, sięgnijmy więc po rozwiązanie szybkie i niskobudżetowe. Zróbmy sobie epidemię.
 
Coraz większym zainteresowaniem cieszą się alternatywne sposoby leczenia, jednocześnie narasta niechęć do medycyny konwencjonalnej. Jakkolwiek jestem przeciwny ludziom łykającym „profilaktycznie” kilkanaście tabletek dziennie i domagającym się antybiotyku na każdy katar, nie uważam, że popadanie w odwrotny ekstrem jest rozsądne.
 
Często spotykam się z argumentem, że alternatywna medycyna to dziedzictwo kilkudziesięciu wieków mądrości. Z punktu widzenia metodyki oraz faktycznych osiągnięć chodziło raczej o kilkadziesiąt wieków błądzenia we mgle i przypadkowego potykania się o mniej lub bardziej skuteczne remedia.
 
Nie mam absolutnie nic przeciwko ziołom. W przypadku przeziębienia lub bólu głowy to w miarę skuteczne środki ratunku. Sam przeżywam każdą zimę w oparze imbirowej herbaty tak mocnej, że może rozcinać szkło. Pomaga.
 
Chińczycy leczyli podobne proste schorzenia już pięć tysięcy lat temu i nieźle im to wychodziło. Problem polega jednak na tym, że niektóre choróbska nie dają nam tyle czasu na poszukanie odpowiednich korzonków. Gdy do drzwi starożytnego Chińczyka zapukała cholera, ten ugotował ziołową miksturę, wypił ją duszkiem i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku kopnął w kalendarz. Razem z resztą rodziny.
 
Podejrzewam, że Indianie z dżungli Ameryki Południowej też mieli całkiem nieźle rozbudowany system medycyny naturalnej. Szkoda, że niewiele się o nim dowiemy, ponieważ Hiszpanie wybili niemal cały kontynent. Nie mieczem, a ospą.
 
Ciekawi mnie jedna kwestia. Gdy ktoś ma wrażenie, że jego obecny mechanik jest fuszerem, szybko znajduje lepszego speca. Nie neguje od razu sensu mechaniki samochodowej, nie zaczyna naprawiać sprzęgła przy użyciu magicznych obrządków. Nie rozumiem więc, dlaczego w przypadku lekarzy wiele ludzi działa inaczej.
 
Zachodnią medycynę można całkowicie zasłużenie krytykować za mizerny kontakt z pacjentem, za przekręty dużych koncernów produkujących leki i za igły, które robią au-au. Krytyka powinna jednak zmierzać do poprawy systemu, a nie do gwałtownego regresu do czasów, kiedy żółtaczkę leczono – zgodnie z logiką magii sympatycznej – dowolnymi żółtymi kwiatami.
 
Jeszcze gorzej jest z profilaktyką. „Po co się szczepić, skoro nie grozi nam epidemia?” Takie podejście przypomina mi stary dowcip o sołtysie, który usunął znak drogowy ostrzegający o ostrym zakręcie, bo „po co ten znak, skoro nie ma tam wypadków?”.
 
Jest jednak jeszcze druga grupa ludzi, którzy odrzucają szczepienia nie z naiwności, a z wyrachowania. Z egoistycznego punktu widzenia taka strategia jest jak najbardziej korzystna – można uniknąć zarówno ewentualnych powikłań po zastrzyku, jak i samej choroby, bo wszyscy inni się szczepią. Oportunizm i cwaniactwo, ot co.
 
Morał na dziś? Starajmy się zachować rozsądną równowagę. Pijmy ziółka, ale odwiedzajmy lekarza. Nie dajmy się okradać ani wielkim koncernom, ani hochsztaplerom sprzedającym za krocie wodę napromieniowaną kosmiczną energią.
 
Wiek osiemnasty był nazywany wiekiem rozumu, dziewiętnasty – pary i elektryczności, a dwudziesty – wojen i ludobójstwa. Obyśmy nie musieli przełknąć zbyt wielu gorzkich pigułek, zanim dojdziemy do wieku umiaru.