Felieton 207 – GMO, czyste zło

Jedną z przyjemniejszych krotochwil może być polemika z przeciwnikiem, który orientuje się w temacie, docenia rzeczowe argumenty i nie ucieka się do tanich chwytów retorycznych. Rozmowy z przeciwnikami GMO (organizmów zmodyfikowanych genetycznie) mają daleko do takich intrygujących starć – z reguły przypominają raczej rozmowę z przedszkolakiem, który nie chce jeść surówki „bo jest be”.
 
Wrogowie GMO ciągle piszą o koncernach indoktrynujących społeczeństwo. O ile jednak nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem billboard lub kampanię promującą genetycznie zmodyfikowane produkty, to działania ich przeciwników mieszczą się w każdej definicji wymywania mózgów.
 
Spotkania poświęcone tej tematyce noszą tytuły stwarzające iluzję obiektywnej dyskusji (“GMO – nadzieja, czy niebezpieczeństwo?”), chociaż wykładowcami są wyłącznie osoby związane z ruchami aktywistycznymi, a więc wybitnie stronnicze. W Internecie szerzą się obrazki i karykatury przypominające sowieckie ulotki propagandowe – świat atakują ohydne marchewki i ogórki o ostrych kłach i zakrwawionych ślepiach.
 
Wyobraźcie sobie na chwilę, że jakiś wyjątkowo niemoralny koncern stworzy grę komputerową, w której dzieci zdobywają punkty za sadzenie genetycznie zmodyfikowanych roślinek. Chyba żaden z producentów GMO nie upadł  jeszcze tak nisko – w odróżnieniu od ich przeciwników, którzy niedawno opublikowali w Internecie grę, w której królik ratuje świat strzelając z karabinu do atakujących warzywnych mutantów.
 
Aktywiści przez cały czas odgrywają wojowników o prawdę, a jednocześnie bez skrupułów stosują całą skalę podłych tricków. Smutną ilustracją tej procedury okłamywania społeczeństwa była afera związana z badaniami profesora Seraliniego. Po opublikowaniu ich wyników Internet zalały zdjęcia szczurów z olbrzymimi guzami i napisami „GMO powoduje raka!”, posypała się lawina apeli, protestów, apokaliptycznych prognoz. Gdy w kilka dni później okazało się, że wyniki zostały perfidnie sfałszowane, w całej sieci cisza jak makiem zasiał. Na Facebookowych profilach aktywistów – zamiast refleksji i sprostowań – kotki, śmieszne obrazki i „posadziłem rzepkę w Farmville”.
 
Myślę, że wielu ludzi mogłoby zostać zwolennikami GMO tylko dlatego, że druga strona prezentuje tak niski poziom argumentacji oraz poważne braki w podstawowym wykształceniu. Bo jakie oceny z biologii może mieć osoba, która zarzeka się, że „nie będę jadła tego świństwa, nie chcę połykać żadnych genów”?
 
Najbardziej martwi mnie właśnie ten paniczny pisk towarzyszący każdej wzmiance o modyfikacjach genetycznych. W tym szerokim pojęciu kryją się przecież nie tylko “zbrodnicze korpo”, ale też na przykład badania nad nowymi terapiami genowymi. Nie chciałbym, aby rozwój najbardziej obiecującej gałęzi medycyny został wstrzymany tylko z powodu obawy niedouków przed atakiem gryzących marchewek.
 

Pracownica Peruwiańskiej Akademii Nauk odbiera nowego jeepa.

 
Na razie zwolennicy naturalnych upraw cieszą się z tego, że GMO zostało zakazane przez rządy w Peru i Kenii. Gratulacje. Wszyscy wiemy, że peruwiańscy specjaliści od lat należą do światowej czołówki najlepszych naukowców, a regularne klęski głodowe w Kenii przekonują nas o tym, że tamtejsza żyzna gleba na pewno świetnie sobie poradzi bez wdrażania nowych rozwiązań. W sumie zakrawa na cud, że nasi politycy, zwykle tak skłonni do populistycznych gestów, jeszcze nie skorzystali z mody na bicie “genetycznych”. Taka chwila może jednak wkrótce nadejść, co nie jest zbyt miłą perspektywą w obliczu rosnących zapotrzebowań przeludnionej, żarłocznej Europy.
 
Zdrowy rozsądek oczywiście podpowiada, że trzeba pilnować, aby producenci nie stworzyli monopolu – to zdroworozsądkowe podejście powinniśmy jednak stosować także do oceny całej sytuacji. Nie możemy udusić jednej z niewielu dziedzin nauki, która oferuje konkretne rozwiązania dla naszego coraz bardziej tłocznego globu. Wody i ziemi mamy coraz mniej, a lepiej nie będzie.
 
Naukowcy zajmujący się genetycznym modyfikowaniem roślin często porównywani są do dra Frankensteina. Ta kulawa paralela jest trafna tylko pod jednym względem – w obu przypadkach przeciwnicy nowej technologii nie mają zielonego pojęcia o co chodzi i przeciwko czemu konkretnie walczą. Zamiast się głowić i zadawać trudne pytania wystarczy przecież wyciągnąć widły i pochodnie, stopić się z motłochem i wyruszyć na wzgórze, aby spalić Złego.
 

2 Comments

  • Zgadzam sie z wieksza czescia feljetonu. Wielka czesc aktywistow (i wiekszosc tych najglosniejszych z nich) w zwiazku z GMO naprawde wyglada, jak gdyby pobierala lekcje populizmu u niektorych naszych politykow i lekcje argumentacji w przedszkolu. Sa ale tez tacy, ktorzy znaja sie na biologii i wyrazaja sie przeciw modyfikacja i stawiaja rozsadne argumenty i pytania, na ktore niestety naukowcy nie potrafia odpowiedziec.
    Nie zgadzam sie z argumentem dotyczacym Peru i Kenii. Zadaje sobie pytanie, czy tam raczej nie chodzi o prewencyjny zakaz, zeby nie pozwolic duzym nadnarodowym korporacjom jak Monsanto perpowrotnie reorganizowac cale rolnictwo. Wiemy, jak bylo i jest w Indiach z “cudowna” GMO bawelna i ryzem od Monsanto. Kraje ze slaba gospodarka nie powinny zaczac stosowac GMO juz z tego powodu, ze nie potrafia regulowac jego uzywania i wplywu na rolnictwo. Trzeba tez zadac sobie pytanie, kto zarabia na GMO, bo napewno nie kraje trzeciego swiata. Te kupuja nasiona od duzych firm zagranicznych a plony sprzedaja za smieszne sumy znowu za granice.. GMO nie karmi trzeciego swiata. Robi go tylko jeszcze bardziej uzaleznionym od Zachodu. Ziemie, w ktorych cala gospodarka stoi na rolnictwie, opanowuje sie wlasnie takim stylem. Pierwotna mysl GMO jest dobra, lecz niestety nieefektywna. Nie wierze tym, ktorzy wladaja takim potencjalem, a krajom trzeciego swiata mowie “Lapska precz, nim bedzie za pozno.” Z dluzszej perspektywy naprawde wierze, ze idealnym rozwiazaniem dla takich krajow jest pokora i respekt przed natura i powrot do tradycyjnego rolnictwa. Kraj z tak gigantyczna produkcja herbaty i kawy jak Kenia jest zarazem jednym z najbardziej glodujacych w Afryce. Rolnik pracuje na gigantycznej plantacji produkujacej plony dla Zachodu za marny pieniadz a sam na malym polu (jezeli jeszcze jakies ma) uprawia tradycyjne sorgo i banany. Tradycyjne pasterstwo bydla w Afryce Wschodniej zchodzi na psy, bo z powodu konfliktow, nie moga pasterze bezpiecznie przemieszczac sie po obszarach kraju podielonego granicami… po co im GMO, jak sami mieli przez tysiace lat idealny i utrzymalny sposob na zycie? Po co im intensywne rolnictwo w kraju, kdzie nie ma wystarczajaco dosyc wody? Te kraje nie potrzebuja GMO, tylko zmiany systemu i niezaleznosci od “nas”.

    • Dziękuję za bardzo konkretną reakcję – właśnie takiej konstruktywnej polemiki boleśnie mi brakuje. Informacje o Peru i Kenii traktuję prześmiewczo, ponieważ bawi mnie entuzjazm przeciwników GMO w tej kwestii. Tak, jakby decyzja rządu jakiegoś kraiku na drugim końcu świata (bez obrazy dla Peru i Peruwiańczyków) rzutowała na sytuację GMO w Polsce. Tak, jak Pani pisze – sytuacja rolnictwa i gospodarki jest odmienna w każdym kraju i każdy kraj musi sam dla siebie zadecydować o tym, co będzie dla niego najlepsze. Oczywiście uprawy GMO nie będą zawsze najlepszym, albo nawet dobrym rozwiązaniem.
      Jeżeli jednak chodzi o “utrzymalny sposób na życie” to niestety wiele kultur przekroczyło już granicę, zza której już nie ma powrotu. Dokładnie jak we wspomnianej sytuacji pasterzy bydła – niestety nie ma już otwartych przestrzeni i świat się kurczy. Dlatego rozwiązaniem dla całej ludzkości na pewno nie byłoby rolnictwo tradycyjne, ponieważ – jak potwierdziło ostatnio kilka analiz – jest nas już po prostu za dużo.