Felieton 238 – Nakarm artystę

Nadal pobrzmiewają echa dyskusji wywołanej przez Kaję Malanowską, autorkę, która publicznie poskarżyła się na swoje zarobki. “Większość pisarzy nie jest w stanie utrzymać się z pisarstwa”. Co w tym dziwnego, ja się pytam?

 

Chyba przeoczyłem moment, w którym sztuka wysokiej próby stała się dochodowym biznesem. Od kiedy troskliwi rodzice uważają literatów za świetną partię dla swoich pociech? (“Wyjdź za tego autora limeryków, córeczko. Pokaże ci świat, złotem cię obsypie, w jedwab odzieje.”) Nie wiem, jak było u innych gryzipiórków, ale mój teść widział to inaczej. (“Poeta? Artysta? To gorzej niż bezrobotny!”)

 

To zresztą nic nowego pod słońcem, wcześniej kreatywni też mieli dwie opcje – albo tworzyli dla mas, albo znaleźli bogatego mecenasa. Jeżeli nie chcieli robić pierwszego i nie mogli znaleźć drugiego, szlachetnie i efektownie przymierali głodem. Na przykład w chwili śmierci Johna Keatsa, najwybitniejszego poety angielskiego romantyzmu, cały jego majątek składał się z długów i tuberkulozy.

 

Może i mam dziwne gusta, ale większość moich ulubieńców sczezło marnie – poeci na suchoty i choroby weneryczne, pisarze na marskość wątroby lub nóż w nerce. Kafka, Wilde, Poe, Fitzgerald, Kerouac, Joyce, Hemingway … Nic, tylko bida, golizna, przemoc i pijaństwo. Plus choroby psychiczne – Virginia Woolf weszła do rzeki z kamieniami w kieszeniach i tyle ją widzieli. To były czasy, w których brud, smród i ubóstwo było obowiązkową pozycją w CV każdego szanującego się artysty. A dzisiaj?

 

Dżizas, dzisiaj już nawet muzycy zeszli na psy! W starych, dobrych czasach gwiazdy rocka były na tyle dobrze wychowane, aby przedawkować się na drugą stronę jeszcze przed 28. urodzinami. Dzisiaj te wychuchane lalusie żyją do emerytury, palą e-papierosy i wcinają kiełki. Sodoma, Gomora, jogging.

 

Zawód pisarza zawsze kojarzył mi się z potem i krwią, wyrzeczeniami i płynięciem pod prąd. Nie podoba mi się więc przeliczanie twórczości na czysty zysk, zestawianie ilości roboczogodzin z dochodami ze sprzedaży. Tak robią rzemieślnicy, a nie pasjonaci.

 

Niestety czasami nie można zjeść ciastka i mieć ciastko. Nie każdy może zarabiać na życie robiąc to, co kocha. Kaja Malanowska tworzy literaturę osobistą, intymną i autentyczną, a więc nie wiem, czy spodobałaby jej się następująca wizja: przychodzi klient do Empiku i mówi – poproszę dwa kilo “Greya”, półtora kilograma Larssona i … proszę dorzucić jeszcze z dwadzieścia deko Malanowskiej. Nie, nie trzeba pakować, skonsumuję po drodze.