Felieton 216 – Dzień wyklęty

Pierwszego marca przeżyliśmy we względnym zdrowiu Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Zgodnie z oczekiwaniami jego obchody skończyły się tak, jak nakazywała mu ponura nazwa – dzięki wzmożonym wysiłkom środowisk nacjonalistycznych nad Wisłą kiełkuje tradycja kolejnego święta grobów, jęków i rozdzierania szat.

D-Day_Cemetery_in_Normandie_(2747043524)

Historia Żołnierzy Wyklętych jest zawiła i wielowarstwowa, a więc zasługuje na nagłośnienie i rzeczową dyskusję. Zasługuje nie tylko na wyłuskanie bohaterów, ale też potępienie zbrodniarzy, którzy jeszcze parę lat po wojnie mordowali ludność cywilną (patrz Wikipedia, hasła „Romuald Rajs” i „Józef Kuraś”). Tymczasem temat ten zawłaszczyli narodowcy, którzy z uporem maniaka wyszukują kolejne tematy martyrologiczne.

W sumie – czemu ja się, głupi, dziwię? Przecież Święto Niepodległości, czyli uroczystość, która w wielu państwach jest obchodzona w formie fiesty i festiwalu radości, w Polsce od kilku lat kończy się bójkami zamaskowanych rzezimieszków i przemówieniami o krwi i zemście. Skoro tak wygląda „święto”, to jak mógł się skończyć „dzień pamięci”?

Ta refleksja nie jest nowa, zresztą sam jakiś czas temu pisałem o niezrozumiałym polskim sentymencie do przegranych powstań. Zaczynam się więc przyzwyczajać do tej dziwnej logiki – jest początek marca, idzie wiosna, kwiaty kwitną, zwierzątka się rozmnażają … a Polacy świętują kolejną wspaniałą porażkę.

Nie rozumiem, dlaczego w tym kraju nie może zaistnieć chociaż jedna uroczystość skoncentrowana na celebracji, na pozytywnych osiągnięciach. Dlaczego Polacy z prawie nekrofilską rozkoszą wracają do rozlewów (własnej) krwi? „Och, ależ nas wtedy przepięknie zmasakrowali. Cóż to były za czasy!”

W Internecie roi się od anonimowych gęb, które porównują swoje klawiaturowe pojedynki do zbrojnej walki z reżimem. Wiem, że kariera przeciętnego trolla nie trwa zbyt długo – znajdzie taki pierwszą dziewczynę (albo chłopaka), pójdzie do pracy, odkryje jakieś hobby, przejdzie mu. Problem w tym, że jego miejsce automatycznie zajmują kolejni niewyżyci. Niekończąca się rzeka źle nakierowanego testosteronu.

Szkoda słów. Powiem tyle – żal mi kraju, który nie pamięta o swojej historii, jednak jeszcze bardziej mi żal takiego, który nie potrafi się z tej historii wyrwać.