Felieton 220 – Diabły w turbanach

My, Zaolziacy, nigdy nie mieliśmy łatwo. Wydawało mi się jednak, że nasza sytuacja uodparnia nas przeciwko monochromatycznemu widzeniu świata, stanowi naturalny hamulec przed bezrefleksyjnymi atakami na obcych. Jednak jakiś czas temu na moim mailu wylądowało kilka łańcuszków internetowych ostrzegających przed muzułmańską zarazą. Wszystkie pochodziły od moich zaolziańskich znajomych.

 

Właśnie ten fakt zdziwił mnie najbardziej – żadnych maili z Polski czy z Czech, adresatami byli wyłącznie ludzie „stela”, osoby, które szanuję, studenci, działacze, muzycy. Polskie teksty zostały ewidentnie przetłumaczone (i to źle) z języka czeskiego. Czy powinniśmy się cieszyć, że po latach bezczynności Zaolziacy wreszcie pełnią rolę pośredników w wymianie idei między dwoma krajami?

 

Do wiadomości dołączone były galerie zdjęć przedstawiających agresywną twarz islamu oraz mroczne prognozy na najbliższe lata. I wszystko byłoby cacy, bo nie mam nic przeciwko walce z religijnym fundamentalizmem – tyle, że informacje w załącznikach były nieraz po części lub całkowicie sfałszowane.

 

Co pojawiło się w tych e-mailach? Na przykład zdjęcia małego chłopca, który za kradzież chleba zostaje skazany na zmiażdżenie ręki pod kołami samochodu. Seria szokujących fotografii krąży po Internecie od kilku lat właśnie jako dowód na bestialstwo szariatu, tak naprawdę przedstawia jednak „tylko” trik, uliczny pokaz dla pieniędzy. Inne zdjęcia pokazują groźnych, zakrwawionych mężczyzn z maczetami, nie podając informacji, że chodzi o pospolite obrazki z obchodów święta Aszura. Epatowanie przemocą i krwią? Co roku na Wielkanoc filipińscy chrześcijanie przybijają się do krzyży, a my całkowicie legalnie, masowo bijemy dziewczynki, kobiety i staruszki. Co na to Amnesty International?

 

Ale nic to, do tej pory mogło przecież chodzić o zwykłe nieporozumienie, błędnie podpisane zdjęcia. Przypadek, ehm, ehm. Jedna z wersji łańcuszka internetowego zawierała jednak statystyki przedstawiające powolne zezwierzęcenie społeczeństwa towarzyszące islamizacji państw. Na szczycie tej skali znajdowała się lista krajów, w których ilość muzułmanów przekracza 80 procent i które są nękane przez fale gwałtów, ludobójstwa i czystek etnicznych. I teraz żarcik dla etnologów – autor łańcuszka zalicza do takich państw Turcję i Maroko.

 

Na podstawie opowiadań znajomych, autopsji i danych statystycznych mogę stwierdzić, że akurat w tych dwóch krajach jest o wiele bezpieczniej niż na przykład w Pradze lub w Warszawie, a już na pewno bardziej niż w chrześcijańskich krajach Ameryki Południowej lub hinduistycznych Indiach. Wiele najniebezpieczniejszych krajów świata faktycznie jest opanowanych przez islamistycznych radykałów, ale ich zachowanie absolutnie nie może służyć do generalizacji. „Nasz” ksiądz lub pastor też nie chciałby być kojarzony z księdzem zboru, który właśnie dzisiaj pali żywcem czarownicę w Kenii lub na Papui Nowej-Gwinei.

 

Zdaję sobie sprawę z zagrożeń wynikających z ekspansji fundamentalistycznych ideologii. Bynajmniej nie odradzam też od dyskusji, bez względu na to, jak bardzo miałaby być kontrowersyjna, jednak szerzenie półprawd jeszcze nikomu nie pomogło realistycznie ocenić sytuacji. Niektóre środowiska zresztą zaczynają już marzyć o powrocie do korzeni – rozprawieniu się z mahometanami “po wiedeńsku” i wybiciu klina klinem, czyli zwalczenie nowej teokracji poprzez wprowadzenie starej. Oba pomysły stanowiły puentę większości wiadomości, które dotarły do mojej skrzynki.

 

Żyjemy na terenie, który słynie z pokojowego współżycia różnych narodów i wyznań. Dlatego nieśmiało marzę o tym, aby nasza społeczność budowała mosty przez Olzę z innych surowców niż z ksenofobicznej propagandy. Po pierwsze dlatego, że z tym narzędziem niezbyt nam do twarzy, a po drugie – ponieważ w przeszłości nas samych nieźle poharatało. A akurat do tej tradycji chyba nie chcielibyśmy wracać.