Felieton 267 – Ojojczyzna

Po roku australijskiego wygnania wróciłem na chwilę, felietonista marnotrawny, na ojczyzny łono. I oczom nie wierzę i uszom nie wierzę.

Nie to, że nie byłem przygotowany. Przez kilkanaście miesięcy śledziłem to środkowoeuropejskie wariatkowo z daleka, w homeopatycznych dawkach. W dodatku w drodze do Ojropy zabawiłem na chwilę w Pekinie, więc wydawało mi się, że będę miał podwyższoną odporność na opresyjne ustroje i tępą propagandę. Ech, naiwny Darku ty!

Teraz czuję się jak student, który wraca z wakacji do akademika, wchodzi do pokoju, a tam dzika impreza, dantejskie sceny, współlokatorzy w alkoholowym amoku. Jeden sika do umywalki, drugi wylewa piwo do fikusa, trzeci gasi pety na kocie.

Czytam gazety, słucham opowieści. W Polsce ataki na obcokrajowców, szykanowani nastoletni geje wieszają się na paskach, leśne Szyszkowe ludki młócą ludzi protestujących przeciwko wycince Puszczy Białowieskiej, nacjołebki hajlują na „patriotycznych” koncertach.

Kraju nie poznaję, ludzi nie poznaję. Siadam na kanapie u teściowej i po długim czasie włączam Teleexpress. Tam agitka w północnokoreańskim stylu – minister X pomaga mieszkańcom kamienicy, minister Y ratuje obywateli przed zgniłym sędzią, żołnierze radośnie witają ministra Z. Dalej festiwal filmów o żołnierzach wyklętych, wykład o zbrodniach ruskich. Zła, zła opozycja. I dopiero potem 225 ofiar trzęsienia ziemi w Meksyku. Zmieniam kanał na TVP Historia – wojna, wojna, Hitler, Stalin, ci powstali, tamci polegli.

Aby odreagować, wychodzę na pustą ulicę. Na chodniku stoi pijak w prochowcu, w dłoni trzyma torbę z Biedronki i woła do milczącego nieba: „K**wooooo!”

Jak to się mówi – srogie piguły, panie i panowie.

Zresztą cała ta Środkowa Europa jest na jakimś dziwnym haju, bo na południu też niefajnie. W Czechach odbyły się wybory, które w tym roku zdominowały tematy antyunijne i antyimigranckie. Jeden ze spotów przedstawiał nawet scenkę, w której dzieci w arafatkach przewracają staruszkę na chodniku. Na końcu hasło: „Potrafimy ich zatrzymać” (przed przewracaniem emerytów, o ile dobrze zrozumiałem). Głupie to, ale skuteczne, bo aż 22 krzesła w czeskim parlamencie zdobyła populistyczna, antyimigracyjna partia prowadzona przez… japońskiego imigranta. Taki cyrk w kraju, który przyjął 12 (słownie: dwanaście) uchodźców.

Jednak Polacy i tak wygrywają. Nie przyjęli nikogo, a straszenie obcym działa na tyle dobrze, że na mieście można dostać bęcki praktycznie za cokolwiek – za kolor skóry albo kształt oczu, za wyznanie albo jego brak, a nawet za mówienie w innym języku, o czym nagębnie przekonał się profesor Jerzy Kochanowski, którego sprali w tramwaju za mówienie po niemiecku. Mein Gott.

Szkoda ojczyzny, ale co zrobić? Pozostaje najwyżej czekać i liczyć na to, że coś się jednak zmieni – na lepsze lub na gorsze. W sumie jeżeli kaczej rzeczpospolitej odwali jeszcze trochę bardziej, to może będę mógł poprosić za granicą o przyznanie statusu uchodźcy politycznego, uciekiniera z tego niegdyś całkiem dobrze rokującego kraju.

A wtedy pojadę full Mickiewicz – baba na kolanie, wino w karafie, wieczorem pisanie tęsknych wierszy o gruszach i wierzbach. I to dopiero będzie dobra zmiana.


Tekst ukazał się drukiem w Expressie Australijskim nr 23/2017