Felieton 274 – Skok w bok i szkopyrtok

Nieładnie jest cieszyć się z cudzego nieszczęścia, jednak nikt jeszcze nie umarł od odrobiny starej, dobrej Schadenfreude – zwłaszcza w sytuacji, gdy twarzą na bruk lecą hipokryci, i to zwłaszcza hipokryci tak nienawistni, jak pewien polski poseł.

Wiem, wiem, szukać porządnego człowieka w parlamencie, to tak, jak polować na cnotliwą w domu publicznym. To się raczej nie zmieni, dopóki polityka będzie bardziej karierą niż służbą i powołaniem. Trzeba jednak przyznać, że zwykły romans podstarzałego dygnitarza blednie w porównaniu z pikantną aferką nadpatrioty, który wypromował się na zajadłej walce o „tradycyjne, rodzinne, chrześcijańskie wartości”. Tym razem poszło o doniesienia, że poseł Pięta zbałamucił i porzucił młodą modelkę i dziennikarkę, po drodze obiecując jej pracę w państwowej spółce. Można powiedzieć, że profilaktycznie zdetonował własną rodzinę zanim zdążyli to zrobić „geje i lewacy”, na których od lat wylewał w Internecie litry żółci. Aby było zabawniej, w pierwszym wywiadzie dla mediów bezgrzesznych oskarżył o cały ten blamaż… Niemców. Nie kwękajcie, też nic z tego nie rozumiem.

Ten typ tak ma, i te typy tak mają, a ich upadki są aż komicznie przewidywalne. Amerykanie co kilka lat przeżuwają ze smakiem historię kolejnego telewizyjnego pastora, który nawoływał do wstrzemięźliwości i czystości, a ostatecznie został przyłapany z kochanką, upudrowany kokainą jak karnawałowy pączek. Jeden z bardziej znanych, Ted Haggard, pogromca homoseksualistów, ostatecznie upadł za wieloletnie gromienie swojego masażysty.

U ksenofobów też podobnie, pamiętam dobrze historię pewnego skinheada, który w pewnym momencie musiał wyznać kolegom, że ma Romskie korzenie. Zresztą i na Zaolziu największymi Polakobijcami są szkopyrtocy, czyli Czesi drugiej wody, którzy mają w nazwisku więcej polskich liter niż Łódź i Rzeszów razem wzięte.

W skrócie – czym mocniej się toto drze, tym większe prawdopodobieństwo, że stara się tylko przekrzyczeć własną niepewność albo nieczyste sumienie. Dobrze o tym pamiętać, gdy na ekranie pojawi się jakiś nowy wielkogęby moralista.


Tekst ukazał się drukiem w miesięczniku Zwrot 06/2018