Recenzja – Paranormal Activity

Teraz trochę dendrologii – przyjrzymy się z bliska największej horrorowej lipie ubiegłego roku!

Budżet filmu Paranormal Activity zamykał się na zakupieniu jednej kamery cyfrowej, dlatego twórcy – wzorem Blair Witch Project lub hiszpańskiego cudeńka REC – postanowili zrobić z tego mankamentu swój atut i nakręcić film w stylu reportażowym.

Pomysł spodobał się dużym agencjom, które rozkręciły masywną kampanię marketingową, osiągając w końcu całkiem przyzwoite zyski. Gdzieś po drodze przy całym tym kombinowaniu zapomniano jednak o tym, że film w zasadzie nie jest niczym więcej, niż garażową, amatorską zabawą za kilka dolców.

Po pierwsze, tam gdzie Blair Witch siał zgrozę niedomówieniami, istotami ukrytymi w ciemnościach lub przemykającymi w cieniu, tutaj wszystko mamy podane na talerzu, każde zjawisko jest łopatologicznie wyjaśniane. Na nic się zdają desperackie próby przekonania widzów o realności przedstawianych wydarzeń – na początku projekcji wyświetlana jest notka twierdząca, że nagrania są całkowicie autentyczne, postaci noszą imiona aktorów. To już było, to już znam, dziękuję ślicznie.

Trzeba jednak czegoś więcej, aby dokumentnie sknocić cały film. Odwiecznym dylematem amatorskich filmowców jest kwestia wyboru efektów – czy należy użyć charakteryzacji, czy efektów komputerowych? Tak, jak w przypadku omawianego niedawno Zmierzchu, twórcy P.A. dokonali najgorszego możliwego wyboru, korzystając z … obu możliwości.

W ten sposób wspominana łopatologia po raz drugi wyświadcza im filmu niedźwiedzią przysługę – nie dość, że oglądamy igraszki demonów w całej dosłowności, to możemy pośmiać się z tego, jak chałupniczo i nieudolnie zostały zrealizowane. Ed Wood się kłania, brakuje tylko plastikowych żyłek podtrzymujących latające obiekty.

Nieszczęśliwy jest w końcu także sam dobór obsady – wszyscy bohaterzy filmu są na tyle niesympatyczni, że zamiast obawiać się o ich losy, w sumie szczerze życzymy im wszystkiego najgorszego.

Ostatnim gwoździem do trumny jest spektakularnie spartaczone zakończenie, które definitywnie przekonuje widza o tym, że właśnie stracił dwie godziny życia na oglądaniu horroru klasy C.

Czy może być jeszcze gorzej? Oczywiście! W 2012 roku do kin trafi druga część – i tu się zaczyna prawdziwy horror.

2 Comments

    • Ani nie warto tracić czasu … za kilka dni tu dóm recenzje dalszego horroru z tego samego chlywka – Fourth Kind. Też natoczony tak tragicznie, żech se u tego śmioł, a przitym żech uż pore razy natrefił na ludzi, kierzi se chcieli na poważnie dowiedzieć, czy uż policja naszła ciała tych ludzi itp.
      Myślym że produkcja tych Deleted Scenes kosztowała wiyncy niż całe PA :)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *