Gdy rano obudziły mnie promienie słońca tańczące na mojej twarzy, w końcu zdecydowałem się – koniec z wygrzewaniem pupci, koniec z tym moim wstrętem do szronu i mrozu, wyskoczę na ogród i zrobię w śniegu kilka aniołków. A miały to być pierwsze moje aniołki tej zimy. Wybiegłem więc na taras w samej tylko piżamie i rzuciłem się na oślep w te miejsca, gdzie jeszcze zeszłej nocy piętrzyły się zaspy śnieżne. Wtopiłem się w teren. Po uniesieniu głowy i wysypaniu ze szczerbatych ust kilku śliskich kamyczków rozejrzałem się na około – dzieci sąsiadów lepiły bałwana z błota a wygłodniały kot siedział na małej wysepce na środku jeziorka (które jeszcze wczoraj było naszym ogrodem) i wpatrywał się apatycznie w spokojną taflę mulistej wody. Plucha. Usiadłem w błocku i zanurzyłem się w cichej kontemplacji …
Wolę jednak nawet taki stan rzeczy od nagłego ataku mrozu – a ataki takie są niestety dosyć częste i to nawet z tych najmniej oczekiwanych kierunków. Przed niedawnem zagrzechotały w mojej klatce piersiowej ostre kryształki lodu, kiedy oglądałem w telewizji wywiad Marka Ebena z Dalaj Lamą. Nie chodziło tutaj ani o jednego z rozmówców, po prostu uszczypnęło mnie boleśnie mroźnymi paluchami wspomnienie zdarzeń towarzyszących ubiegłorocznym odwiedzinom Dalaj Lamy w Republice Czeskiej. Nieszczęsny Dalaj Lama wybrał sobie chyba złą porę na odwiedziny, bowiem jakiś czas temu czeski prezydent po raz pierwszy od 1989 roku odwiedził chińską ambasadę i chyba nasiąknął tam tym lub owym. Nie zareagował wcale na sam fakt tych odwiedzin, nie zaprosił Dalaj Lamy na spotkanie. Aby całą historyjkę ozdobić puentą, chińska ambasada wystosowała apel, w którym zażądała usunięcia Dalaj Lamy z terenu Republiki Czeskiej, ponieważ chodzi podobno o terrorystę (sic!) i nieprzyjaciela ludu chińskiego. A z takimi się nie bawimy.
Oczywiście trzeba tutaj dodać kilka szczegółów – oprócz tanich zabawek i komunizmu Chińczycy mają w swoim dorobku także ponad milion w taki lub inny sposób zakatowanych Tybetańczyków oraz kilka tysięcy zniszczonych klasztorów buddyjskich. My to jeszcze mamy dobrze, że możemy się kłócić o dwujęzyczne napisy, skoro nikt nam nie sterylizuje kobiet ani nie podpala szkół (albo na odwrót). Takie mamy szczęście, aż ciarki chodzą po plecach.
Jak widać odwilż ma jednak coś do siebie. I chętnie życzyłbym takiej pluchy wszystkim Tybetańczykom. Wprawdzie wybierali by jeszcze przez jakiś czas kamienie z zębów, długo by trwało, zanim woda spłukała by resztki brudu nagromadzonego w czasie zimy, ale w końcu życie nabrało by normalnych, zdrowych kolorów. Na cóż się jednak zdadzą takie próżne słowa?
Na znak protestu idę ulepić z błota gołąbka pokoju.