Dwa tygodnie temu szlag trafił naszą antenę telewizyjną. Siadam przed telewizorem, by obejrzeć serial dokumentarny na ČT1, naciskam przycisk pilota a odbiornik odpowiada „Szszszsz ….”. „Dobra, niech ci będzie” – odburkuję i naciskam kolejny guzik – „Rzucę okiem na klub filmowy na Dwójce.” „Szszszsz” – powtarza złośliwa skrzynka opluwając mnie dodatkowo kilkoma soczystymi prychnięciami i piskami.
Rodzina stała w obliczu okrutnego faktu – okazało się, że możemy oglądać tylko Novę albo Jedynkę! Ból, płacz i zgrzytanie zębów. Jedynka ma wprawdzie od czasu do czasu niezły nocny program, ale po południu nie olśniewa zbytnio różnorodnością oferowanej rozrywki. Naprawdę trudno w takiej sytuacji wybierać między peruwiańską czy meksykańską telenowelą a powtórką Plebanii. Jednak może być jeszcze gorzej – kiedy na Novie leci teleshopping a na polskiej stacji spiker wprowadza widzów w fascynujący świat agrobiznesu. Wystarczyło kilka dni i zaniechałem beznadziejnych prób odnalezienia jakiegokolwiek ciekawego programu, zawsze wyskoczył na mnie jakiś dziwoląg. Doszło do tego, że w końcu bałem się już dotykać pilota.[1]
Stopniowo zacząłem dochodzić do wniosku, że jednak nie jest aż tak źle. Po pierwsze – w ciągu pierwszych dwóch dni dokonałem analizy telenoweli z kilkunastu krajów świata i stwierdziłem, że czas trwania poszczególnych epizodów można by było skrócić o połowę po wycięciu statycznych ujęć twarzy bohaterów! Ci biedacy stają bowiem w każdym odcinku w obliczu jakiejś strasznej tragedii a całe zajście ma ustalony scenariusz : najpierw jeden z nich mówi poważnym głosem coś w stylu „Jack, twoja langusta jest chora na padaczkę”, po czym następuje kilkunastosekundowe ujęcie twarzy Jacka w dużym detalu, tak, że możemy widzieć tiki nerwowe, jakie wywołuje w jego szlachetnym obliczu ta druzgocąca wiadomość.
Po wtóre – w związku z ogromem odzyskanego wolnego czasu doczytałem kilka „nadgryzionych” książek, które leżały obok mojego łóżka już od początku sesji egzaminacyjnej, dopisałem to lub owo, otarłem kurz z gitar stojących smętnie pod ścianą. Odzyskałem też czas na zabawę z domowym Zoo – i tak pozwalam kotu, by poostrzył sobie pazury na mojej lewej ręce, podczas gdy prawa jest zajęta rzucaniem piłki psinie, która hasa po pokoju w swoim niepowtarzalnym stylu pijanego nosorożca.
Ktoś powiedział, że zna prosty sposób na uzyskanie 50% dodatkowego wolnego czasu – wystarczy wyrzucić telewizor. Doszedłem do wniosku, że jednak jest w tym wiele prawdy. Przecież to jest w końcu ten właściwy sposób na podnoszenie poziomu kulturalnego i gospodarczego! Gdyby każdy Zaolziak wyłączył na stałe swój telewizor, w ciągu trzech lat bylibyśmy samodzielnym państwem o stopie życiowej porównywalnej z Sułtanatem Brunei. Dzięki Ci, siło wyższa, za awarie, które zsyłasz na nasze biedne głowy!
(P.S. – Rozumiem, siło wyższa, że trzeba zaczynać od rzeczy prostych. W przyszłym tygodniu spróbuj się zabrać za wojny i AIDS.)