Szkic krótkiej tragedii o jednym akcie. Jedność czasu i miejsca. Chór odjechał na urlop do Ustki.
Dziewczyna wstaje rano, zbiera manatki i wyrusza do szkoły. Idzie pieszo, bo do gimnazjum, do którego uczęszcza, nie jest dla niej w sumie za daleko. Kroczy więc sobie spokojnie wzdłuż drogi, kiedy nagle zauważa jakiś duży przedmiot leżący w trawie. Po chwili namysłu decyduje się podejść bliżej. Na ziemi leży sarna ze złamaną nogą, wystraszona, próbuje się podnieść, by po chwili znowu opaść na ziemię. Kilka minut (może godzin) wcześniej potrącił ją widocznie jakiś samochód, ranne zwierzę dokuśtykało jakoś aż do tego miejsca, gdzie w końcu opadło z sił.
Dziewczyna nie traci ani chwili – dzwoni do rodziców, by pomogli jej w sprowadzeniu pomocy. Tu zaczyna się zabawa – najpierw oburzony weterynarz, że to nie jego problem, że takie rzeczy załatwia policja. Kolejny telefon. Za kilkadziesiąt minut nadjeżdża radiowóz i wysiada dwóch policjantów. (Czy ktoś z was ma jakieś przypuszczenia, jak taka sytuacja mogła się zakończyć? Myślę, że zaskoczę nawet największych sceptyków.)
Funkcjonariusze, zbulwersowani faktem, że ktoś zawraca im głowę z powodu takiej głupoty, wsiadają do samochodu i zmywają się. W ciągu kilkudziesięciu minut przyjeżdżają kolejno trzy radiowozy. W końcu jeden z policjantów dostaje wiadomość przez krótkofalówkę i patrol zostaje na miejscu. Dziewczyna dowiaduje się, że może już iść, że nie ma tu niczego do oglądania, jednak ona stanowczo postanawia zostać przy cierpiącym zwierzęciu. Nie wie, że zbliża się zakończenie przedstawienia..
Za kilka minut koło miejsca całego zdarzenia zatrzymuje się kolejny samochód. Wysiada z niego członek (dosadne określenie) rady miejskiej. Podchodzi do sarny (która w tym momencie już tylko ciężko dyszy) i woła do siebie jednego z funkcjonariuszy. Mundurowi słuchają rozkazu pana – policjant wyciąga nóż, klęka przy zwierzęciu i podrzyna mu gardło. Czekają chwilę, zanim zwierzak się wykrwawi, po czym ładują ciało do bagażnika. Oba samochody odjeżdżają. Na miejscu zostaje tylko dziewczyna i dołek wygniecionej trawy upstrzonej krwią.
Kurtyna opada. Za ciężką kotarą siedzą zgarbieni policjanci szukający w słowniku wyrazu „reputacja” a na tylnym planie radni miasta Cieszyna opychają się dziczyzną, aż im cholesterol upycha naczynia krwionośne i uszami wyłazi.
Oklasków nie ma. Publiczność wymiotuje.