Zwyczajny przypadek może się okazać psotnikiem o dosyć makabrycznym poczuciu humoru. Wszyscy widzieliśmy wstrząsające ujęcia olbrzymich fal zalewających wybrzeże i niszczących wszystko, co stało na ich drodze. Od trzech tygodni obserwujemy relacje ze zdewastowanych obszarów, wiosek, gdzie panuje katastrofalny brak wody, media ostrzegają przed możliwością szerzenia się cholery.
Okazuje się jednak, że nawet wokół katastrofy o rozmiarach porównywalnych do pamiętnego wybuchu wulkanu Krakatau, można wykryć otoczkę drobnych faktów, które wywołują leciutką gęsią skórkę. Tak było kiedyś w wypadku ataku na World Trade Center. Każdy użytkownik programu do pisania dokumentów Word mógł wypróbować drobną igraszkę losu – po wpisaniu w tekst numeru jednego ze samolotów i zamianie czcionki na symbole, ukazał się ciąg znaczków a między nimi dwa wieżowce i skierowany w nie czubkiem samolot. Trzeba dodać, że program został napisany ładnych kilka lat wcześniej. W Stanach.
Podobnie jest i teraz. Podczas przeglądania gazet do wyrzucenia moja zacna rodzicielka znalazła w jednym z kobiecych czasopism dwustronicowe zaproszenie do Tajlandii, oazy ciszy i spokoju. Znalazła też quiz, w którym jedno z pytań brzmiało „co to jest tsunami?”. Data wydania numeru – kilka dni przed katastrofą. Makabryczne faux pas udało się redakcji magazynu MF Dnes, w którym (kilka dni po fali tsunami) zamieszczono dużą fotkę baronów czeskiego „szołbiznesu” – Karla Gotta, Michala Davida i Karla Svobody wraz z ich połówkami, czekających przed wyjazdem na lotnisku. Nad zdjęciem widniał napis twierdzący, iż gwiazdy lecą na Malediwy nie tylko po to, by odpocząć, ale też, by posmakować nowych, niespotykanych wrażeń. Przy okazji – Matka Natura mogła przenieść wyżej wymienionych na wyspę Mauritius, by zrewanżować się za ptaki dodo, które tam człowiek zgładził. To popsuło by wprawdzie miejscowe środowisko estetyczne, ale dla czeskiego popu byłoby zbawieniem.
Wiem, wiem, niesmaczny kawał. Bardzo łatwo nam żartować, gdy katastrofa bezpośrednio nas nie dotyczy. Podziwiam jednak zachodnich turystów, którzy nie wrócili od razu do kraju i zostali do ostatniego dnia urlopu. Nie dlatego, by opalać się na plażach, w których miejscowi zakopują swoje rodziny. Podziwiam tych ludzi, którzy zostali, by pomóc w porządkowaniu spustoszeń. Ludzi, którzy wiedzą, że następnym razem przyroda może dla odmiany właśnie w ich rodzinnych stronach pokazać, kto jest panem na Błękitnej Planecie.
A jak widać, Mama Natura potrafi udzielać lekcji w bardzo dobitny sposób.