SuperStar (aka „Idol”) jest na tyle wdzięcznym tematem, że ze wszystkich stron sypią się bez ustanku artykuły, analizy i felietony gryzipiórków, którzy aktualnie nie mają o czym pisać. A co ja, gorszy?
Do czeskiej edycji tego międzynarodowego szaleństwa zakwalifikował się Michał Rzeszut, młodzian, w którego żyłach krąży woda z Olzy. Wiadomość tę przyjąłem jednak z mieszanymi uczuciami. Cieszy mnie bardzo fakt, iż mamy w naszym szeregach sympatycznych, zdolnych ludzi i życzę wybrańcowi sukcesu, ale mój entuzjazm stygnie troszkę, kiedy przypomnę sobie, o co tak naprawdę w SuperStar chodzi.
Gdyby Michał rzeczywiście odniósł sukces, złamał we dwoje swój kręgosłup moralny (co pomaga przeżyć w środowiskach pop-biznesu) i wdepnął w mały, niezbyt pachnący placek czeskiego rynku muzycznego, to radzę poczekać trochę z oklaskami. Przypominało by to bowiem wiwaty podnoszone na cześć byczka wiedzionego na jatki. Pamiętacie może kogoś z pierwszej edycji polskiego Idola? Pamiętacie, jakie straszne płyty zostały wydane w ciągu tych kilku ostatnich lat? Pamiętacie, ilu młodych ludzi o nieprzeciętnych głosach i poglądach przemodelowano według jednego, sterylnego wzorca?
Oczywiście nie chcę nikogo zniechęcić do głosowania na Michała – wręcz przeciwnie. Osobiście wydaje mi się jednak, że szkoda chłopaka dla tej maszynki do mielenia mięsa. Prawdopodobnie skończy się na tym, że będzie to dla niego wyjątkowe doświadczenie życiowe, które pomoże mu być może w przyszłości osiągnąć sukces w bardziej naturalny sposób, bez konieczności przyszywania do twarzy masek.
Byłoby jednak bardzo fajnie, gdyby zakwalifikował się do kolejnego etapu konkursu. Chciałbym wtedy zobaczyć, jak szybko załapaliby się na jego nazwisko różni przedstawiciele naszej mniejszości. Tu foteczka pana XX podczas wręczenia bukieciku nowemu bohaterowi, tam z kolei pan YY wzmiankujący mimochodem w wywiadzie, iż zna Superstara od czasów dzieciństwa i że zawsze wiedział, że mu się uda. Pójdźmy dalej – młodzież zaolziańska przecież od dawna nie miała swojego idola a tu taka okazja! Wystarczy zaznaczyć tam i ówdzie, że Michał poza muzycznymi upodobaniami bardzo lubi czytać Sienkiewicza i zawsze wpłacał na czas składki członkowskie do PZKO (a bez tych szlachetnych cech nigdy nie osiągnąłby sukcesu). Et voilá! I mamy swojego bohatera.
Chociaż – któż tam wie? Dotychczas każdy osobnik, któremu udało się zdobyć chociaż minimalny rozgłos w Polsce albo w Czechach, po kilku krótkich chwilach euforii w zaolziańskich środowiskach patriotycznych dostawał szybko po uszach (przypomnijmy chociaż aferę Haliny „Młynkowej”).
No, Michał, musisz być ostrożny. Wiesz, jak by Cię Twoi ziomkowie witali przy każdej okazji, gdybyś brał udział w polskiej edycji konkursu? Tak to możesz dostać solą w oczy a chlebem w brzuch. W dodatku zawsze znajdą się ludzie, którzy nie wybaczają sukcesu.
Pomimo tego wszystkiego – powodzenia.