Tak, wiosna daje kopa.
Niby całe jej oddziaływanie na nasz organizm i samopoczucie można wyjaśnić w sposób naukowy: więcej światła a co za tym idzie – więcej melatoniny – poprawia nam humor; zastrzyk hormonów dodaje wigoru; zapachy ożywiają nasz zmysł powonienia po trzymiesięcznym okresie postu, w którym nie mogliśmy raczej liczyć na nic poza wonią wilgoci, błocka i spalin …
Na razie wprawdzie zieleń nie przystąpiła jeszcze do frontalnego ataku, ale Matka Natura powoli wstaje z szarej pościeli i lada moment będzie pogodnie i raźnie. Szczeki piesają i miauki kotają ciemną nocką pod oknem, w przydomowych ogródkach zaroiło się od przebiśniegów i krokusów. Częścią składową tego zmartwychwstania fauny i flory jest powrót mrówek, których nie widziałem od jakiegoś czasu, gdyż ich populację przerzedziło otwarcie granic związane z wejściem krajów po obu brzegach Olzy do Unii Europejskiej. Kierowany bratnią miłością pomogłem jednemu z rodaków przenieść za tabliczkę czekolady osiemnaście flaszek przez przejście graniczne („Wódka” – dodał na usprawiedliwienie – „Spirytusu już nie przenoszem.”)
Jakże przyjemnie jest teraz wyjść na ulicę i stwierdzić, że z każdym dniem podnosi się przeciętna ilość uśmiechniętych twarzy. Ten kwitnący nastrój jak zawsze nie udziela się oczywiście alergikom i tegorocznym maturzystom, którzy z rosnącą grozą obserwują puchnące pąki kasztanów, ale … przecież nie można dogodzić każdemu.
Jest coś w tej wiośnie takiego, że aż chce się czasem żyć i wierzyć w lepsze jutro. Oczywiście to jakże ulotne uczucie pryska przy pierwszym przeglądzie aktualnej prasy, niemniej jednak – o wiele łatwiej oddychać.
Najbardziej doceniam bowiem w wiośnie walory dydaktyczne, jakie nam przynosi – to, co się właśnie dzieje za oknem, potwierdza tylko, że spirala, w której się poruszamy, nigdy się nie zamyka. Każdy koniec, tak jak i każdy początek, ma swój sens; tak czy owak prowadzi do czegoś nowego.
Co roku te narodziny nowego i młodego przekonują mnie coraz bardziej, że hinduiści mieli rację, tworząc pojęcie sansary, koła życia i śmierci.
Co roku coraz bardziej – wbrew utartemu powiedzeniu – nie chce mi się wychodzić na prostą.