Oj, na niezłe cudeńko wpadłem – a raczej to ono wypadło na mnie z głośników podczas audycji radiowej gdzieś o trzeciej w nocy. Od razu wiedziałem, że to może być okazja do poznania czegoś nietuzinkowego.
No i rzeczywiście.
Maria Peszek jest aktorką i wokalistką znaną do tej pory raczej z dubbingu i ról teatralnych. W tym roku pokazała jednak światu multimedialne przedstawienie pod tytułem „Miasto Mania”, który jest ponoć czymś między teledyskiem, teatrem a płytą.
Ścieżka dźwiękowa powstała dzięki pomocy rodziny Waglewskich : taty, lidera grupy Voo Voo, oraz dwóch jego synów, czołowych polskich muzyków reprezentujących scenę elektroniczną – Fisza i Emade. Już tylko ta obsada powoduje, że niejednemu słuchaczowi ambitnej muzy zafalują brwi. Dziecinnie naiwny a jednak wzruszająco załamujący się głos wokalistki kombinuje się tu z zespołem rockowym, ówdzie z akustycznym jazzem, tam z kolei z industrialnym gąszczem niby-dźwięków. Płytę zamyka minimalistycznie zagrana perełka „Miły mój” – tylko lekko podbarwiona gitara elektryczna i wokal. Czegóż trzeba więcej?
Wszystkie teksty opowiadają o mieście (dokładniej o Warszawie), co sprawia, że chodzi właściwie o album koncepcyjny. Sam od siebie muszę jednak dodać, że właśnie teksty, chociaż często bardzo oryginalne i bogate w pomysłowe neologizmy, zaskrzypią od czasu do czasu prymitywnym trochę rymem lub zbyt oczywistym obrazem.
Z kolei jednym ze światłych momentów jest na przykład tekst „Pieprzę cię, miasto”. Podkład reggae, wokalistka nucąca tym najdelikatniejszym głosem tytułowy slogan, w tle ospale pełznący kwartet smyczkowy – ekstaza, utwór prowokujący w ten najpiękniejszy sposób a jednak stworzony z klasą i polotem.
Poza kilkoma wspominanymi zgrzytami w warstwie tekstowej płyta jest całkowicie bez zarzutu, produkt najwyższej klasy, jedyny w swoim rodzaju – o ile nawet nie stanie się przebojem, na pewno zajmie honorowe miejsce na półkach muzycznych koneserów.
Miodzio.