Ludzie, których połaskotała chociaż trochę praska scena klubowa lat 90 – ych, po prostu nie mogli przejść obojętnie obok formacji Ohm Square (logo pisze się jak znak „omega do kwadratu”). Jej założycielem był wówczas Jan Čachtický, obecnie jeden z najbardziej uznawanych producentów muzycznych w Czechach, który ma na swoim koncie całe mrowie muzyki do reklam, ścieżkę dźwiękową do filmu „Mrtvej brouk“ czy „Samotáři”. Jego twarz może pamiętacie z filmu „Knoflíkáři“ (postać wegetarianina próbującego odbyć stosunek w jadącej taksówce) czy też „Anděl Exit“ (główna rola chłopaka produkującego narkotyk doskonały). Kapela szybko uzyskała duży rozgłos, wszak stanowiła nie spotykany u nas wcześniej przykład ambitnego łączenia elektroniki z graniem żywej kapeli. Ohm Square byli również jedną z pierwszych czeskich kapel, którym udało się wyrwać na Zachód – do spółki z Ecstasy of Saint Theresa od dawna byli gośćmi londyńskich klubów.
Stop, czas przeszły. Od ostatniej płyty minęło sześć długich lat i właśnie, gdy przypadkiem „odkurzałem” w pamięci komputera stare empetrójki z muzyką zespołu, wypadła na mnie z Internetu wiadomość o nowym albumie. Feniks wstaje z popiołów?
I to jak! Płyta jest pieczołowicie dopracowanym dziełkiem, które śmiało zniesie porównanie z zagraniczną produkcją swojego gatunku. Wokalistka Charlie One faluje lekko dysharmonicznymi liniami, co nadaje utworom posmaczku kruchej niezwykłości. Wprawdzie w trakcie pierwszego przesłuchania ubodły mnie troszkę nieco sztucznawe dźwięki rytmiki i ogólnie stonowany klimat całości płyty, jednak szybko się przyzwyczaiłem. Przypomnieniem starych czasów jest na przykład utwór „Synchrosmile”, który zalatuje klasycznym „ohmowatym” łamanym rytmem. Zaskakuje z kolei lekko rockujący „Tiny Step” czy „What’s Within Us”.
Kucharzowi oczywiście nie można niczego zarzucić. Wszystkie przyprawy zostały rozsypane pomysłowo, ale z umiarem. Na kościach basów i rytmu – gorące mięcho niecodziennych pomysłów melodycznych, precyzyjnych aranżacji i pstrych drobnostek dźwiękowych. Ta płyta może się komuś nie spodobać, o ile nie preferuje zabaw z samplerami, trzeba jednak uznać, że Ohm Square na pewno nie mają kompleksów, stali się dojrzałymi twórcami. Płyta jest niesforna, ociera się wręcz o zdrowe nowatorstwo, przypominając miejscami zagraniczne kapele Lamb czy Moloko. A to nader zacne towarzystwo. Powstał album uniwersalny, którego jedynym błędem (błądzikiem, błądziuniem) są teksty – dlatego, że są po prostu przeciętne.
Polecam go wszystkim, którzy chcą utrzymać rękę na pulsie muzyki nowej i najnowszej.