Oj, bieda

Narzekanie i użalanie się nad sobą jest chyba specyficznym środkowoeuropejskim sportem. Każdy region tego obszaru, każda grupa etniczna ma swoje bolączki, lubuje się w rozdrapywaniu starych ran i sypaniu popiołu na głowę. Wcale nie jesteśmy gorsi, dumnie niesiemy sztandar pokrzywdzenia.

Oczywiście lepsze to od robienia dobrej miny do złej gry, a sama ta melancholia jest bardziej konstruktywna od pustego optymizmu, czasami jednak trudno nam wyłapać granicę między refleksją będącą motorem zmiany a czczym mazgajeniem się i gderaniem. Moje wypady na tereny Górnego Śląska, a także pobieżne zapoznanie się z wynikami kilku interesujących prac etnograficznych z tego rejonu, zwróciły moją uwagę na fakt, że także to marudzenie ma swoje tradycje i szerszy zakres.

Marian Grzegorz Gerlich poruszył kilkakrotnie w swoich tekstach zagadnienie tzw. “śląskiej krzywdy”. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy porównałem argumenty Ślązaków z wywodami, jakie nieraz słyszałem na naszym terenie. Niezaprzeczalnym faktem jest, że zarówno oni (ze strony Polaków spoza Śląska, czyli “goroli”), jak i my (ze strony czeskiej) doznaliśmy w przeszłości wielu upokorzeń bądź zwykłego lekceważenia. Zadziwiające jednak jest to, iż tego typu postawa cierpiętnicza utrzymuje się często do dzisiaj. W tym aspekcie tworzymy jedność z naszymi braćmi po drugiej stronie granicy – za wszystko mogą “oni”, “ci co tu przylyźli”, “te baraby”. Kilku moich znajomych z Górnego Śląska stwierdziło niezależnie od siebie – co pobudziło bardzo moją wyobraźnię – że gdyby Zaolzie rzeczywiście stało się onegdaj na stałe częścią Polski, to wszyscy by tu dzisiaj “nadawali na goroli”, czyli … Polaków.

Skłania to do prostego wniosku – abstrahując już od rzeczywistych krzywd, po których zwłaszcza starsza generacja ciągle leczy rany, my po prostu lubimy ulżyć sobie, podrzucić trochę odpowiedzialności innym. A bo to nikt się o nas nie troszczy, wszyscy nas olewają, jak już ktoś coś dla nas robi, to pewnie chce nas wyzyskiwać. Zazdrościmy innym mniejszościom, że więcej się o nich mówi. A co my dla tego zrobiliśmy?

Zrobiłem sobie małe poszukiwanko w Internecie – wynik był raczej smutny. Podczas gdy np. Romowie mają kilka oficjalnych serwerów, w których opisana jest łatwo i przystępnie ich historia, jest też mnóstwo zdjęć i zaproszeń na imprezy, Polacy w Czechach wegetują gdzieś na etapie sprawozdań z zebrań a jedynym źródłem informacji jest Zaolzie.org (a pisałem już, co to za jedni). Ile klubów PZKO ma swoje witryny Internetowe? Nie chodzi przecież o pieniądze, gdyż co drugi młody człowiek ma doświadczenie w tym kierunku a przy współpracy z w miarę zdolnym grafikiem stworzenie webu jest kwestią  jednego weekendu. Jak my się propagujemy? Dobrze, jest Gorol, są Zloty (dwa już nawet) … ale poza tym?

Na razie ciągle pokutuje tutaj tendencja reagowania na każdą nową inicjatywę pytaniem “a czemu?”, respective “a opłaca się wam to?”.

Nie żyjemy już w czasach, kiedy najlepszą strategią było zamknięcie się w cieplutkiej dziupli i podgryzanie zapasów na zimę. Coraz bardziej oczywiste staje się, że naszą ostatnią szansą jest otwarcie się na świat, krzyknięcie o sobie, zwrócenie na siebie uwagi.

Biadolenie zostawmy sobie na zupełny koniec.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *