Beck jest przykładem artysty, któremu przełamywanie barier przychodzi tak łatwo, jak nam, zwykłym śmiertelnikom, poranna higiena. W nawiązaniu do tradycji Franka Zappy łączy w swej twórczości wszystkie dopuszczalne oraz niedopuszczalne style muzyczne, dla dowcipu muzycznego poświęci melodię, harmonię i rytm, konstruuje niesamowicie skomplikowane łamańce, struktury niektórych utworów można by rozpisywać na dziesiątki stron formatu A3.
Nowa płyta jest kolejnym produktem szalonego profesora w muzycznym laboratorium. Gdyby ogołocić konstrukcje poszczególnych piosenek, moglibyśmy usłyszeć melodyjne i łatwo wpadające w ucho piosenki folkowe czy nawet country. Beck zresztą wróci od czasu do czasu na ziemię i nagra album przejrzysty i czysty jak łza (na przykład płyta „Mutations”), tym razem jednak mamy do czynienia z Beckiem typowym, czyli zboczonym. Zapraszam do płyty „The Information”.
Na śniadanie „Elevator Music” – country z niby-rapem, kwikami syntezatorów, dźwiękami nagranymi z telefonu, rozstrojonym fortepianem, przy czym melodia wpada w ucho i po wysłuchaniu tego sympatycznego dziwoląga stwierdziłem, że refren ciągle odbija mi się w czaszce. Klasyka. Drugi kawałek „Think I’m In Love”, z psychodelicznym, tętniącym basem a lá schyłkowe, kwieciste lata 60-te. Potem „Cellphone’s Dead” wyraźnie odwołujący się do słynnej płyty Herbiego Hancocka z zespołem The Headhunters. A potem już same szaleństwa. Warto wymienić na przykład utworki „Nausea” czy „No Complaints” ocierające się prawie o akustyczny grunge, czy Dark Star, w którym zawodzenie arabskich smyczków przerwie na chwilę solówka na harmonijce ustnej. Popisowym numerem jest „1000BPM”, o industrialno-kuchennej rytmice i zestawie dźwięków, których proweniencji chyba nigdy bym nie zgadł. Czym bliżej zaś do końca płyty, tym bardziej muzyka rozmywa się w atmosferycznych kompozycjach – końcówka „The Information”, utwór „Movie Theme” oraz utwór ostatni – ponad 10-minutowy składak pomysłów, dźwięków pod warstwami echa, szumów i narkotycznych odlotów.
Płyta nie jest tak zabawna jak na przykład wcześniejsza „Midnite Vultures”, której jeden z moich znajomych jazzofilów słucha zawsze dusząc się ze śmiechu (będąc jednocześnie wielkim fanem Becka). Nie należy też jej puszczać dzieciom oraz osobom starszym. Mimo to jednak zawiera taką ilość mocnych melodii, wyśmienitych pomysłów oraz innowacji, że warto jej wysłuchać chociażby dlatego, aby stwierdzić, jak daleko można zajść, jeżeli chodzi o aranżacje „zwykłych piosenek”.
Smaczne to, acz wytrawne. Mniam.