Miłośnicy letnich festiwali raczej nie mogli przejść obojętnie obok praskiej formacji Skyline. Podczas gdy płyty kapeli są oceniane raczej chłodno, koncerty dają niebywałego kopa – ostra muzyka elektroniczna (a dokładniej drum’n’bass) przeplatana “żywymi instrumentami”, delikatnym wokalem oraz szczekaniem rapu. Nowa płyta miała wszystko zmienić, przenieść ten huragan do pokojów i sypialni. Produkcją zajął się jeden z najlepszych czeskich fachowców – Ecson Waldes. I co? I nic.
Same układy i aranżacje są rzeczywiście mocne, zestawione na prawie europejskim poziomie. Kaskady rytmów rzeczywiście mogą wywiać z butów niejednego osobnika o słabszej naturze. Gorzej już z resztą. Bardzo ładnie komponuje się z tętnem beatu wokal Jitky Charvatowej, chociaż w trakcie drugiego przesłuchania zaczyna się trochę zlewać z otoczeniem. Głosik bardzo ładny, tyle że ciut banalny. Gorzej z panami. O ile słuchając pierwszych taktów nieraz trudno uwierzyć, że tak mocny kawałek został nagrany w Europie Środkowej, w dwie sekundy po wejściu jednego z dwóch MC możemy już tak stwierdzić z całym przekonaniem. Okropny akcent, ciągłe potknięcia, pozostawanie w tyle za frazą i … po prostu durne teksty. W złożeniu ze wspomnianym tuzinkowym wokalem całość brzmi jak dyskotekowy niemiecki hit zremiksowany przez niezależnego artystę elektronicznego.
Jeżeli wspomnę jeszcze o całkowitym braku oryginalnej melodii, która ostałaby się w głowie dłużej, niż do rozpoczęcia się następnego utworu, to chyba wiadomo już, że płyta nie będzie żadnym przełomem.
Aby jednak wstrzymać te jatki, trzeba jeszcze raz zauważyć, że producent nieźle się napracował. Te mniej upośledzone kawałki (What’s Up, Ninja) są ciekawą zapowiedzią przyszłej płyty. Tak czy owak Skyline jest wyjątkowym zjawiskiem zwracającym na siebie zasłużoną uwagę. O ile zgubią na trasie kilku członków zespołu i nie dają się omamić pokusie popowych wojaży (a na granicy słodkiego kiczu stanęli w utworze Ladies), to mamy przed sobą potencjalnego rewolucjonistę czeskiej sceny. Płyta jest więc swoistym zaproszeniem na koncert, który jest naprawdę świetnym przeżyciem, na które warto jechać nawet kilkadziesiąt kilometrów. Po co wyrzucać kasę na płytę, skoro można kupić bilety?