Do burmistrza małego miasteczka przychodzi rozwścieczony, poturbowany facet. „Właśnie miałem wypadek! Jechałem samochodem i wpadłem do rowu na ostrym zakręcie. Dlaczego nie stoi tam żaden znak?” Burmistrz wzrusza ramionami i odpowiada spokojnie „Stał. Ale nie było wypadków, to żeśmy go zdjęli.”
Lipny dowcip, ale wyobraźcie sobie, że ów burmistrz nie ustawi znaku drogowego nawet po tym pierwszym wypadku – ani po dziesiątym, setnym, tysięcznym. W mieście panuje bowiem mocne lobby mechaników samochodowych, którzy czerpią niezłe korzyści z licznych wypadków.
Podobnie jest w USA z bronią palną. Ewidentnie niezrównoważony chłopak z szeroką gamą drobnych schorzeń i bolączek od depresji poprzez różnego rodzaju fobie socjalne aż po otwartą nienawiść i skłonności do agresji, kupuje sobie całkowicie legalnie pistolet, który w dwa tygodnie później zabiera na uniwersytet, by – parafrazując zmarłego niedawno Kurta Vonneguta – porobić dziury w kilku ludziach. Tego typu zajścia stają się powoli folklorem Stanów Zjednoczonych a rząd USA siedzi z założonymi łapami i nie zamierza nic robić. Za sznurki pociąga bowiem trupa Charltona Hestona – znanego po pierwsze dzięki temu, że w „Planecie małp” całował się z szympansicą, a po drugie – gdyż był najbardziej znanym prezesem amerykańskiego klubu miłośników strzelaniny i spontanicznych masakr.
My jesteśmy biednym krajem a broń palna to kosztowna sprawa, więc – tu z kolei cytat z Mrożka – konwencjonalnie rżniemy nożem. Tak było trzy lata temu, kiedy to w Svitavach uczeń zlikwidował nauczyciela w trakcie lekcji.
Co na to poradzić? Szczerze powiedziawszy raczej wątpię, by wbrew nadziejom Ligi Polskich Rodzin pomóc mogły zakazy gier komputerowych, rozwodów czy nawet porno (podobno następny zakaz ma dotyczyć dłubania w nosie).
Może częściowym rozwiązaniem będzie podniesienie dyscypliny w szkole, a nawet uszczknięcie kawałka wolności osobistej pod postacią detektorów broni. Drogie to jak diabli, ale może lepiej zacząć z tym teraz, zanim zmuszą nas do tego pierwsze strzelaniny? Jakiś czas temu o mało co nie doszło do pierwszej. Chłopak przyniósł do szkoły dubeltówkę, a z dziurawienia zrezygnował w ostatniej chwili.
W USA broń może dostać każdy. Liga przyjaciół ołowiu wznosi argument, że jest to jedno z podstawowych praw. Ponoć przestępcy uzbrajają się nielegalnie, a jakoś trzeba z nimi walczyć. Uświadamiam sobie, że patrząc w wylot lufy w ciemnym zaułku pomyślałbym coś innego, ale aktualnie nie wydaje mi się, by rozdawanie broni szarym masom było najlepszym pomysłem. Prawdę powiedziawszy, patrząc na zachowanie niektórych współobywateli, najchętniej zabrałbym im z łap nawet ołówki, aby nie zrobili krzywdy sobie i innym, nie wspomnę o broni półautomatycznej. Nie każdy właściciel pistoletu jest oczytanym i światłym humanistą, który codziennie rozważa ewentualne konsekwencje pociągnięcia za spust. Większość z nich kupuje broń, bo robi „bum”. I na pewno nie chodzą ćwiczyć na strzelnicę tak często, jak powinni.
Ale co mi tam. Niech się strzelają. Ogród mam duży, zmieści się bunkier przeciwlotniczy średnich rozmiarów. To na wypadek, gdyby komuś wpadło do głowy, że każdy obywatel ma prawo do posiadania strategicznej ilości radioaktywnego plutonu.
Osobiście chodzę czas od czasu postrzelać sobie na strzelnice, ale nie mam zezwolenia na broń, ani nie mam zamiaru go sobie załatwić. To fajny relaks postrzelać sobie do tarczy i tyle. Nawet tam jednak widać, że wiele z osób nie potrafi zrozumieć, że broń jest naprawdę niebezpieczna i że w ułamku sekundy może ona zakończyć czyjeś życie. Często widzę na strzelnicy, jak ktoś patrzy do lufy naładowanego pistoletu, bo chyba się zaciął i nie wystrzelił, albo z taką bronią swobodnie gestykulują podczas rozmowy. Strach mnie oblatuje, że ktoś taki może otrzymać zezwolenie na broń. Zezwolenie powinny otrzymać jedynie osoby, które na przykład przewożą często dużą gotówkę albo w inny sposób wystawione są na zagrożenie. A teraz każdy, kto widział Brudnego Harry’ego może dostać zezwolenie, kupić sobie gunna’a i mówić “Come on,make my day…”. Nie, nie. nie !!!!!
No tak… Nie broni należy się bać, ale ludzi, którzy się nią posługują. Tak jak piszesz, niektórym z nich należałoby nawet ołówek z ręki zabrać.