Od razu na wstępie można zdradzić, że długo oczekiwana płyta zespołu spełniła wszelkie oczekiwania fanów (oraz obawy przeciwników:)). Zespół muzyków pod batutą Jasona Swinscoe po raz czwarty potwierdził, że połączenie muzyki klasycznej, jazzu i elektroniki jest nie tylko możliwe, ale i nad wyraz przyjemne.
Dużą część utworów kapela zaprezentowała już na ubiegłorocznym koncercie w Pradze. Słuchacze byli wówczas zaskoczeni, gdy partie wokalne czarnoskórej divy Fontelli Bass przejął młody Kanadyjczyk Patrick Watson (o falsecie rażąco podobnym do wokalu Chrisa Martina z Coldplay). Na najnowszej płycie te dwie osoby uzupełnia jeszcze Lou Rhodes (wokalistka duetu Lamb), która zaśpiewała w ostatnim utworze Time And Space.
Jeden z recenzentów Ma Fleur bardzo trafnie określił owo dziełko jako „soundtrack do filmu, który nigdy nie istniał”. Utwory rzeczywiście zbliżone są swym klimatem do słynnej ścieżki dźwiękowej, którą grupa nagrała do eksperymentalnego filmu Man With A Movie Kamera Dzigi Vertova z 1929 roku – i chociaż tym razem więcej jest wokali, to utwory mają o wiele bogatsze aranżacje. Starsza płyta mogła zostać odegrana przez kwartet smyczkowy, kapelę jazzrockową i stary syntezator monofoniczny, na nowej – głosy ludzkie splatają się w rozbudowanych kompozycjach z gitarami akustycznymi i elektrycznymi, tytułowy utwór to muzyczna powiastka dla fortepianu i kilku instrumentów dętych.
W każdym razie Jason Swinscoe uczynił kolejny krok w stronę powrotu do korzeni – po eksperymentach z elektronicznym minimalizmem stworzył płytę ambitną i wyszukaną, tak jakby chciał potwierdzić, że dyplom kompozytora nie leży mu w szufladzie ot tak. Bardziej zelektryfikowane utwory przypominają zaś kamienie milowe w rozwoju jazz rocka „Bitches Brew” Milesa Davisa czy też wczesne płyty The Mahavishnu Orchestra (zwłaszcza utwór „As The Stars Fall”).
Jednocześnie Swinscoe pozostał jednak wierny elektronicznym inspiracjom i pod nagrania żywych instrumentów podłożył tła refleksów i rozmytych barw dźwiękowych.
Pierwszym i zarazem ostatnim utworem o mniej więcej piosenkowej konstrukcji jest delikatna ballada „To Build a Home”.
Płyta stworzona wyłącznie do domowego słuchania. Zamknąć drzwi i okna, psa na strych, kota do piwnicy.
Podziwiam Twoje porownania i odwolania do innych wykonawcow, bo ja umiem powiedziec tylko – podoba mi sie, bardzo mi sie podoba ;)