Radiohead „In Rainbows“ (2007)

Oj, długo przyszło czekać fanom grupy na kolejny album. Po latach posuchy nadszedł jednak czas świętowania. Krążek zyskał miano adepta albumu roku jeszcze zanim została ogłoszona dokładna data sprzedaży. Krytycy piszą peany a wydawnictwa muzyczne szykują się do rewolucji. Cóż to się dzieje na tym świecie?

Kapela zdecydowała się bowiem na odważne posunięcie – nie wydała na razie fizycznych płyt CD, ale udostępniła album na swoich stronach internetowych (www.inrainbows.com) w formacie mp3, przy czym – tu uwaga! – każdy klient sam wybiera cenę od 0 (!!!) do niecałych 100 funtów. W sytuacji ciągle spadającej sprzedaży nośników audio chodzi o bardzo dramatyczne posunięcie i duże firmy nagraniowe czekają, co z tego wyjdzie.

Jednak byłoby raczej szkoda, aby cała uwaga związana z wydaniem nowej płyty skoncentrowała się wyłącznie na tej kontrowersyjnej formie jej sprzedaży. Siódmy album zespołu powstał 14 lat po wydaniu pierwszego, cztery ubiegłe płyty trafiały niezawodnie na pierwsze miejsce brytyjskiej listy przebojów oraz na pierwsze trzy pozycje list amerykańskich. Radiohead kilkakrotnie odkładali termin płyty i zamykali się ponownie w studio, by szlifować utwory albo eksperymentować z ich formą. Chociaż wiernym słuchaczom „pypcie” rosły, jednak wytrzymali. Gdy zaś doszło teraz do objawienia, z satysfakcją mogą stwierdzić, że te długie cztery lata na pewno nie były czasem utraconym.

Od czasów kamieni milowych rocka alternatywnego – płyt „OK Computer” oraz „Kid A” – poprzeczka wisi zatrważająco wysoko. Także tym razem zespołowi nie udało się jej przeskoczyć i po raz kolejny przesunąć granice dopuszczalnego eksperymentu w muzyce popularnej, ale można śmiało powiedzieć, że spełnili zadanie hardo i z wypiętą piersią. „In Rainbows” tu i tam przywołuje wspomnienie starych czasów charakterystycznym zawodzeniem gitary albo chórkiem podbarwiającym wokal Thoma Yorke, być może nie ma też utworów atakujących ucho tak bezpośrednio, jak na wspomnianych klasycznych już albumach … jednak po raz kolejny jakimś cudem Radiohead dokonało tego małego cudu – z gmatwaniny skomplikowanych rytmów i harmonii, z szelestów i brudu dźwiękowego po kolejnym przesłuchaniu wyłania się nagle krucha, urzekająca melodia.

Nie warto tu opisywać po kolei wszystkich utworów, bo na płycie nie ma głuchych miejsc. Większość z nich to rozbudowane konstrukcje, zmierzające nieuchronnie do rozrywającej gradacji, od czasu do czasu błyśnie jednak także drobina muzyczna – mówię tu o folkowej prawie piosnce „Faust Arp”, przypominającej twórczość Nicka Drake’a, angielskiego barda lat 60tych. Końcowy zaś kawałek – senny „Videotape” – przywołuje reminiscencje ubiegłorocznej solowej płyty Yorka p.t. „Eraser”.

Po kilkakrotnym przesłuchaniu zostałem całkowicie usatysfakcjonowany. Płyta zboczona muzycznie, ale nie na tyle, aby nie uwodzić melodiami. Kapela w świetnej formie. Produkcja kosmicznie wprost dopracowana. Panowie jednak nie mogą zasnąć na laurach – przed nimi kolejne wyzwanie. Obrona kilkakrotnie przyznawanego tytułu „Najlepszej kapeli koncertowej świata”.

 

Spróbuj, jeżeli smakuje Ci : Coldplay „Parachutes”, Radiohead „OK Computer”, Blur „13”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *