Retro

Żyjemy w świecie, w którym wymagany jest perfekcjonizm, schludność i nienaganność. Codziennie musimy uważać na to, jak i co mówimy, jemy, pijemy i oglądamy. Nic dziwnego, że czasami trzeba się wyrwać z tego gorsetu – można w tym celu wykorzystać ostatnie wysepki brudu, niechlujstwa i katastrofalnych niedociągnięć. Mówię o wymierającym gatunku knajpek trzeciej kategorii.

Zawsze miałem sentyment do tego typu miejsc i prawie z sadomasochistycznym zadowoleniem wchłaniam epickie sceny, które się tam rozgrywają. Jedną z takich dekadenckich scen była zawsze cieszyńska knajpa Tutu Bar – ostatnie schronienie chmielolubnych, gdy już wszystkie przyzwoite lokale zamykają swoje podwoje. Ongiś o trzeciej nad ranem miał tam miejsce dialog z nieoczekiwaną puentą między mną a kelnerką : „Coś do picia?” „Sok.” „Jabłkowy czy pomarańczowy?” „Pomarańczowy.” „Pomarańczowego nie ma.” Ewenementem owej spelunki były także drzwi do WC węższe o 5 centymetrów od framugi, co umożliwiało siedzącemu podziwiać resztę załogi piwoszy i vice versa.

Zresztą wszystkie bary non-stop mają identyczny urok. Do jednego z nich trafiliśmy z braku laku na zakończenie wieczoru kawalerskiego. Wyszliśmy po pięciu minutach, gdy górników wracających z nocnej zmiany zaczął (z powodzeniem!) podrywać piętnastoletni cygański transwestyta.

Największym sentymentem darzyłem zaś zawsze trzyniecki dworzec kolejowy, któremu poświęciłem już kilka tekstów poetyckich. Niedawno poszerzyłem zbiór doświadczeń z tego miejsca o całkowicie nową przygodę. Historia nauczyła nas już, że człowiek głodny jest w stanie popełniać desperackie czyny. Także i ja, nękany pustką trzewi, zebrawszy resztki męstwa, zamówiłem hot doga w tamtejszym bufecie, który pachnie jeszcze gorzej niż wygląda. Kobieta niczym z filmów Felliniego wybrała po omacku w miarę miękki rogalik i znalazła parówkę, z którą od razu przeszedłem na „ty”, bo okazało się, że jesteśmy prawdopodobnie z tego samego rocznika. Samo jedzenie stanowiło niezwykle emocjonujące przeżycie, gdyż po pierwsze wcale nie bezpodstawnie oczekiwałem, że mięsiwo będzie pośredniczyć w spotkaniu mojej flory jelitowej z grupką fascynujących nowych przyjaciół, po drugie zaś – każdy mój kęs obserwowany był przez miejscowych kloszardów.

Myślę, że powinniśmy na poważnie rozważyć opcję przerobienia owych miejsc na skanseny – zacząć można od bufetu Tempo w Czeskim Cieszynie, który został żywcem przeniesiony w teraźniejszość z lat 70. Walczmy o to, co nasze. Nie będzie Unia pluć nam w twarz swoimi nakazami higieny i standardów. Walczmy o plastykowe obrusy i linoleum!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *