Każda celebrytka dobrze wie, że najlepszym sposobem na uzyskanie rozgłosu jest sprawne nagłośnienie małego skandalu – wystarczy przyjść na imprezę bez majtek, kupić rasową chihuahuę za dwadzieścia tysięcy, ewentualnie umieścić w Internecie serię zdjęć ze swojej operacji plastycznej albo obrzezania.
Niestety, żyjemy w czasach, w których prawie każda reklama to dobra reklama. Nawet na pierwszy rzut oka nieprzyjemne sytuacje można wykorzystać dla własnej korzyści – i można to zrobić z klasą i na poziomie, albo tak, jak celebrytki.
Zaczynają to rozumieć nie tylko firmy, ale też poważane instytucje kulturalne – a nawet państwa. Wystarczy przypomnieć historię Borata, który w dosyć niewybredny sposób ośmieszał Kazachstan – to spotkało się w pierwszym momencie z ostrymi protestami dyplomatów, jednak stopniowo okazało się, iż odwiedzalność kazachstańskich stron internetowych wzrosła o kilkaset procent (ile wynosi kilkaset procent z zera?), dzięki czemu Kazachstan mógł zbudować nową strategię wspierania ruchu turystycznego.
W identyczny sposób zakończyła się „afera” spowodowana przez Johna Cleese’a (ex-Monty Python), który w reklamie polskiego banku ośmieszył miasto Pcim. Władze miejskie najpierw rozważały złożenie skargi, ale gdy stwierdziły, że Pcim de facto otrzymał darmową reklamę na całą Polskę, szybko zmieniły zdanie. Być może już w tym roku w mieście odbędzie się pierwszy Festiwal Dziwnych Kroków (nawiązanie do słynnego skeczu Pythonów), Pcim otrzymał też pozwolenie – za błogosławieństwem Brytyjczyka – na promowanie się jako „miejscowość ciotki Johna Cleese’a”.
Do czego zmierzam? A do tego, że trudno mi zrozumieć święte oburzenie, które wywołało umieszczenie trójjęzycznych tablic na płocie cieszyńskiego obywatela. Ponieważ rzadko ostatnio bywałem na Zaolziu, o całej sprawie dowiedziałem się od znajomego, którego pomysł ten szczerze rozbawił – gdyby to on miał domek rodzinny, sam by wywiesił nazwę ulicy w piętnastu językach.
Jeżeli już uważamy owego pana za prowokatora i wroga, to może nas przynajmniej cieszyć, że nasz wróg ma poczucie humoru. Jak pokazują powyższe przykłady, nawet takie zajścia można wykorzystać do pozytywnej promocji. Niechaj więc narodowie wżdy postronni znają – Zaolzie nie celebrytka, płot nie chihuahua.
hm… muszę przyznać że powiązanie Paris i trójjęzycznej tablicy jest tyle niezrozumiałe co naciągane :)
A całkiem możliwe. Może to być jednak spowodowane także przez to, że sprawa jest już dzisiaj lekko przedawniona, a poza tym zawsze miała ściśle lokalny wymiar. W owym czasie afera z tablicami rzeczywiście wprowadziła ponownie temat Zaolzia na strony czeskich gazet. Chodziło mi o to, aby nie zaprzepaścić tej okazji – nie zniżając się jednocześnie do poziomu taniej prowokacji.
nie sprawdziłam daty ani możliwego kontekstu , na artykul natrafiłam przypadkiem, szukając zdjęcia pieska chihuahua w google , ale zawiesiłam oko i na jego pierwszy rzut wydalo mi się po prostu to co przeczytalam zbyt abstrakcyjne ;-)