Internet to niewyczerpane źródło informacji i rozrywki – na szczęście minęła już era, kiedy służył on przede wszystkim do fachowych dyskusji i wymiany danych, dzisiaj znajdziemy tam już tylko to, czego potrzebujemy najbardziej. Porno, ploty i spam. Aha, no i jeszcze porno.
Największym błogosławieństwem i przekleństwem Internetu jest fakt, że wszyscy mają w nim równe szanse. Dlatego stanowi on główne medium opozycyjne w krajach z kulawą demokracją – stąd ciągle blokowanie serwerów w Chinach, Turcji czy Iranie. Z drugiej strony w państwach demokratycznych Internet staje się tubą dla różnych krzykaczy, którzy nie mieliby szansy na powodzenie w środowisku „normalnych” mediów. Do niedawna takim przykładem był u nas pewien cieszyński nacjonalistyczny serwerek, którego redakcja stanowi jednocześnie większość bazy czytelniczej. Teraz z kolei pojawił się nowy subiekt – na portalu Facebook jakiś pryszczaty założył klub „Nienawidzimy Polaków”. Sukces był niesamowity – „niestety” wyłącznie wśród Zaolziaków, którzy masowo zaczęli się zgłaszać do grupy i dyskutować z autorem. Na początku ich przyczynki były bardzo kulturalne i inteligentne, aktualnie całe forum zaczyna się już staczać na dno internetowego szamba.
Prawdziwi sympatycy strony nie są anonimowi, co stanowi ukoronowane całej aferki – oczywiście absolutna większość ma w nazwiskach „w” lub „ł” bez poprzeczki. Mamy więc do czynienia z identycznym mechanizmem zaprzeczenia, który powoduje to, że w szeregi neonazistów wchodzą ludzie o pochodzeniu cygańskim lub ukryci geje. Witaj, wujku Sigmundzie.
Na szczęście – podobnie jak wszystkie fenomeny internetowe – także i ten będzie miał krótki żywot. Jeżeli chcemy przyspieszyć jego rozkład, to rozwiązanie jest prościutkie jak drut – należy całkowicie ignorować sprawę. Jeżeli zaś nie chce wam się czekać, to proponuję (tu apel zwłaszcza do nadobnych zaolzianek) aktywną, dwufazową akcję pod tytułem „Przytul frustrata”. Najpierw robimy jedną wycieczkę do redakcji wspominanego na początku brukowca, potem tourne po domostwach najbardziej zdesperowanych uczestników dyskusji. Przytulamy, głaszczemy po głowie i mówimy „będzie dobrze, pysiu, lubimy cię”. Oczywiście to tylko moja hipoteza, ale wydaje mi się, że pani Hitlerowa stanowczo nie poświęcała synowi dosyć uwagi – a wszyscy wiemy, jaki hóncwót wyrósł z niedoprzytulanego Adiego. A więc – tulcie ich!