Tak jakoś wyszło, że rzuciło mnie na samą północ Polski, na Mazury, gdzie miałem przez tydzień pracować przy produkcji filmu „Wenecja”. I wszystko powinno być cacy i bez większej zawieruchy, ponieważ miałem mieć całodobowy dostęp do Internetu. Myślałem, że wolnych chwilach będę robił swoje tłumaczonka i opisywał w statusach na Facebooku cudowne okoliczności przyrody, rozkoszne igraszki bobrów w żeremiach oraz powietrze, którego (w odróżnieniu od śląskiego) nie widać. A tu nic, zonk, banan, zero, niente! Internet jest, ale tylko w miejscu noclegu i to w dodatku – o, zgrozo – zablokowany! I tu zaczynają się cierpienia młodego technofila.
W pierwszej chwili myślałem, że może czas zrobić sobie wakacje i odpocząć od pokracznego widma cybernetycznej pijawki. Taa, ale jak tu czerpać odpowiednią radość z włóczenia się po borze, skoro nie wziąłem atlasu ptactwa, tudzież innych stworzonek bożych. Niby jest Internet w telefonie, ale połączenia drogie a ja biedny, w dodatku na małym wyświetlaczu komórki i tak trudno rozróżnić jastrzębia od sokoła czy raroga. A więc banan do kwadratu.
Popsułem sobie nawet lekturę, bo akurat coś mnie podkusiło, abym objuczył się stertą klasyki literatury średniowiecznej. I radź tu sobie bez słownika, jak nie wiesz, co to jest „pawęż” albo „pludry”. W końcu po kilku dniach, w wyniku wielu próśb, skarg oraz napadu z bronią w ręku na dom właścicielki ośrodka, antenka mojego laptopa zaświergotała radośnie – a wraz z nią zaświergotałem i ja, informatyczny rozbitek. Komputer stał się cienistą oazą, oferującą życiodajne wody informacji także innym spragnionym laptopowcom, potraktowanym w podobny sposób przez okrutny los.
Jaka puenta? Ot taka, że jestem na krawędzi transformacji w cyborga i że powinienem przyhamować – jasne, podpis i pieczątka. Tak naprawdę to mogę zacząć od razu po napisaniu tego felietonu. Za 5 minut, dosłownie, przysięgam. Tylko najpierw muszę zaciągnąć firankę, bo za oknem pociągu skrzy się słońce nad taflą jeziora i rzuca mi odblaski na monitor.
…albo wyczuwam w tych tekstach nutkę perwersji, albo to te “rozkoszne igraszki bobrów w żeremiach” mnie tak rozkoguciły.