Gdy tłoczy mnie mrok chwili
i oddech tłamsi nuda
Gdy nie chce mi się nawet
przedzierać przez jej uda
Gdy myśl ucieka w nicość
i trzewia trawią próźnię
Gdy mózg ulega ciału
i płaszczy się usłużnie
I nie ma tu i teraz
I nie ma tam i potem
Rozkosze zapadają
w horyzont niskim lotem
Gdy dni topnieją w szarość
i noc tak samo szara
Wciąż szepcze na pół martwa
dziwaczna do mnie wiara
że znajdę coś takiego
co chroni przed rozbiciem
tę bańkę przez niektórych
tak wzniośle zwaną życiem