Air nie pojawiają się na łamach PopArtu po raz pierwszy – niestety recenzje dwóch ostatnich płyt były raczej wyrazem tęsknoty do lat świetności zespołu. Także i tym razem nie będzie inaczej, chociaż już teraz mogę powiedzieć, że to najlepsza płyta francuskiego duetu od dobrych ośmiu lat.
Air ponownie przekopują stare winyle z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych, kiedy to dobrzmiewały echa hipisowskich rockersów i bardów folkowych, a na scenę wkraczały już pierwsze kapele artrockowe, uzbrojone w arsenał nowych, elektronicznych instrumentów. Między takimi klimatami – od duetu Simon&Garfunkel do Pink Floyd – oscyluje cała płyta.
Na stronę a lá Serge Gainsbourgh czy Simon/Garfunkel przechyla się niecała jedna trzecia utworów – Heaven’s Light, Sing A Sung, So Light Is Her Footfall etc. Mnie osobiście najbardziej cieszyły przeważające hipnotyczne, instrumentalne kawałki nawiązujące do klasycznej ścieżki dźwiękowej filmu Virgin Suicides (debiut reżyserski Sofii Copolli) – Be A Bee, Tropical Disease, czy też śliczny w swej prostocie kawałek Love. To właśnie ta warstwa kompozycji proponuje najdoskonalszą wycieczkę do muzeum dźwięków – od masywnych syntezatorów niczym z nagrań Vangelisa, przez „bondowskie” gitary i mellotron ze Strawberry Fields Beatlesów, aż po klimatyczne melodie rodem z Barbarelli, podbarwione frywolną gitarą basową, znakiem markowym najstarszych nagrań formacji.
Po przesłuchaniu ubiegłych dwóch płyt powoli zaczynałem już rozmyślać, czy w muzyce kapeli nie zaczyna znajdować odbicia wykształcenie obu panów (architektura i matematyka) – do niektórych utworów odnajdywałem drogę dopiero po wielokrotnym przesłuchaniu. Najnowszy album jest pod tym względem lekkostrawny i intrygujący – chociaż ciągle mam wrażenie, że panowie tracą powoli zdolność tworzenia chwytliwych melodii.
Mimo wszystko cieszy mnie świadomość, że Air nadal nie schodzą ze sceny i utrzymują się w przyzwoitej kondycji. Innymi słowy – już teraz wiem, że po jakimś czasie powrócę do starszych płyt, na pewno warto jednak zobaczyć i posłuchać Air, gdy odwiedzą nasze strony.
Warto spróbować : Love, Be A Bee, Sing A Sung
Popieram. Płytka jest faktycznie powrotem do korzeni zespołu, ale już bez wysiłku na odkrywanie nowych przestrzeni muzycznych. Wtedy te melodie były “odkrywcze”, na Love 2 skopiowali samych siebie według dobrze sprawdzonych schematów – doboru instrumentarium i własnych “szablon” na utwory…