Święta najwcześniej przyszły do Berlusconiego – włoski premier dostał w tym roku wspaniałe prezenty : dwa złamane zęby, rozbitą wargę i kilka szwów.
Oczywiście nie pochwalam bicia ludzi ani polityków, jednak rozbawiła mnie serdecznie reakcja kolegów partyjnych pięknego Silvio, którzy nazwali całe zajście „aktem terrorystycznym”. W ten sposób słowo to osiągnęło apogeum swojej kariery – od tej chwili terrorystą będzie każdy Zenek, który w knajpie obije Kazikowi cyferblat za to, że mu za Gośką chodzi.
Czy przypominacie sobie, co oznaczało to słowo przed jedenastym września roku pamiętnego? „Terroryzm” to dosłownie lingwistyczny celebryta, który z dnia na dzień wdarł się na scenę i od tego czasu nie możemy się go pozbyć. Jak w starym dowcipie – strach otworzyć lodówkę, aby bies nie wyskoczył. W ciągu niespełna dziesięciu lat jego popularność pobiła wszystkie rekordy, „terroryzm” poszerzył swoją konotację praktycznie na wszelkie negatywne zjawiska, jakie tylko człowiek może spowodować lub wyfantazjować, stał się cudownym, wszechogarniającym słowem-straszydłem.
Terrorystami są nagle wszystkie nieprzyjacielskie jednostki bojowe we wszystkich konfliktach zbrojnych – w odróżnieniu od „partyzantów”, czyli tych jednostek bojowych, z którymi się kolegujemy. Ktoś ukuł nawet cudowny termin „eko-terrorysta”, określający zapewne ludzi przeprowadzających zamachy przy użyciu bomb z materiałów recyklowanych.
Dla polityków terrorystami mogą być uczestnicy strajku albo manifestacji, a właściwie każdy, kto wyraźnie im się sprzeciwi. Tylko czekać, aż uda nam się zdewaluować ten groźny niegdyś termin do tego stopnia, że będziemy nazywać terrorystą każdego, kto potrąci kogoś na rowerze albo zakaszle trochę głośniej w kinie.
Dobrze, że w terrorystycznych ośrodkach szkoleniowych nie ma telewizji satelitarnej – gdybym sam był prawdziwym zamachowcem, nieźle bym się wkurzył oglądając wiadomości. Wyobraźcie to sobie – przez pięć lat mieszkacie w jaskini, uczycie się zakładać ładunki wybuchowe, latać Boeingami i rozpylać wąglika po to, by otrzymać upragnioną licencję terrorysty, a tu jakiś dziad rzuca statuetką w makaroniarza i cyk, załatwione.
Bombowo, co nie?