Kontynuując moje wojaże wgłąb dziejów poezji francuskiej cofnąłem się o 600 lat i dotarłem do Franciszka Villona. Po nieco mdłym Verlainie (o którym za kilka dni) w końcu doczekałem się porządnego haustu bezkompromisowej, rześkiej liryki.
Być może nie każdy czytelnik uświadamia sobie, że polska literatura otrzymała od Opatrzności wyjątkowy dar w postaci genialnego przekładu Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Wprawdzie dzięki jego ekwilibrystyce językowej lektura Wielkiego Testamentu wymaga nieco dłuższej aklimatyzacji, nagrodą są wrażenia i satysfakcja, jakich nie może zaoferować poprawne, ale standardowe czeskie tłumaczenie Otokara Fischera.
Oto mój ulubiony utwór poświęcony tematyce przemijania i starości – a raczej jego ostatnie cztery strofy. Są po prostu rozkoszne! Z przedstawionych tutaj perspektyw ucieszą się przede wszystkim szanowne koleżanki.
***
Żale piękney Płatnerki dobrze iuż sięgniętey przez starość
(tłum. Tadeusz Boy-Żeleński)
(…)
Co się zrobiło z karczkiem gładkim,
Ramionkiem krągło utoczonem,
Z cycuszkiem drobnym, z iędrnym zadkiem,
Wyniosłym, schludnym, wręcz stworzonym
Na harców czułych przystań lubą;
A lędźwie, a ten słodki Raik,
Między ud parą krzepką, grubą,
Niby zaciszny, śleczny gaik?
Czoło zmarszczone, włosy siwe,
Brwi oszedziałe, oczy szkliste,
Niegdy wesołe, rozkoszliwe,
Niecące w krąg szaleństwo czyste;
Nos zakrzywiony, szpetny zgoła,
Uszy kosmate y pobladłe,
Gardziel obwisła iak u woła,
Broda y usta w głąb zapadłe –
Otoć piękności kres człowieczey!
Wyschnięte ręce y ramiona,
Łopatki wcale nie do rzeczy,
Szpetnie zmarszczony brzuch, wymiona,
Biedra nie lepsze też od brzucha;
Raik? Tfy! Udo, niechay zginę,
Nie udo, ale gałąź sucha,
Pstro nakrapiana w cętki sine.
Tak dobrych czasów żałuiemy.
Gromada starych wiedźm, siedząca
W kuczki, w żałości grzęznąc niemey,
Łachmanów kupa, ot, cuchnąca;
Niby konopnych sznur paździerzy,
Co ledwo zatli się, iuż gaśnie;
Niegdy kwiat ziemi, cudny, świeży:
Otoć samicza dola właśnie.”
***
Nářek někdejší sličné zbrojmistrové
(tłum.: Otokar Fischer)
(…)
Kde útlé paže, ramínka,
kde ruce s prsty hladícími,
solidní, pevná stehýnka,
kde tajle s boky stvořenými
chlubit se v lásce vítězstvími,
kde prsíčka, dvě kuřátka,
kde nožky mé a mezi nimi
ta roztomilá zahrádka?
Teď čelo samou vrásku má,
teď zbělel řiďounký můj vlas,
obočí moje pelichá,
mžourají oči, oheň zhas,
tvář zvadlá, nakřápnutý hlas,
nos bambula a schlíplé boltce,
tohleto zbylo ze všech krás,
co záviděli mladé holce.
Takhle se končí lidská krása.
Denně se hrbím víc a více,
ruce mám bez krve a masa,
boky se třesou viklajíce,
prsa se tratí scvrkajíce,
stehna, dřív zlatý poklad můj,
jsou skvrnitá jak jaternice,
a moje zahrádka — no fuj!
Tak, staré kurvy mezi sebou,
my svého mládí želíme,
jsme v chumlu, když nás hnáty zebou,
a v kamínkách si topíme
na bobku tam dřepíme.
A někdy leckterá z nás řekne:
Jo, světa běh tu vidíme…
A jednou byly jsme tak pěkné!“