Pierwotnie miałem pisać o polskiej służbie zdrowia, jednak po rozmowie z kilkoma osobami stwierdziłem, że trudno mi zmieścić w jednym felietonie wszystkie najbardziej horrorowe historyjki. Zaczęło mnie za to nurtować inne zagadnienie – dlaczego ludzie żyjący w demokratycznym państwie godzą się na takie traktowanie?
Nie chodzi tylko o służbę zdrowia. W na pozór wolnym państwie działają molochy, które całkowicie bezkarnie dyktują warunki, które dowolnie modyfikują w zależności od potrzeb. A co.
Czesi mają swój koncern energetyczny CEZ, który nieustannie podnosi ceny prądu, a jednocześnie bezczelnie chwali się jednym z najwyższych zysków w branży na skalę europejską. Polacy z kolei bawią się przy muzyce duetu PKP i Telekomunikacji Polskiej.
Spółki te inwestują niesamowite pieniądze w kampanie reklamowe okraszone twarzami znanych aktorów, co miesiąc pojawiają się nowe „promocje”. Jakość usług i obsługi klienta utrzymuje się przy tym na poziomie późnego PRL-u, a sprytnie przygotowane zasłony dymne uniemożliwiają orientację w ciągle zmieniającym się systemie nibyzniżek i pseudopromocji, maskujących zawyżone ceny. Jednym słowem – firmy traktują klientów jak bydło w myśl zasady, że trzoda chlewna po czasie przyzwyczai się nawet do najgorszych warunków hodowli.
Bardzo popularnym rozwiązaniem jest w tej sytuacji ucieczka za granicę, za morze lub za ocean – i rozumiem to w jednostkowych przypadkach. Koleżanka wyprowadziła się z Polski, ponieważ ma dziecko chore na cukrzycę i nie mogła znieść widoku lokalnego szpitala, w którym łóżka z pacjentami stały na korytarzu, a zupę roznoszono w wiadrze (!). Dlaczego jednak uciekają z kraju młodzi, wykształceni ludzie, którzy zamiast wpływania na sytuację wolą pracować przy zmywakach?
Wracając do służby zdrowia – w ubiegłym roku NFZ wstrzymał, praktycznie z dnia na dzień, refundowanie eksperymentalnych technik leczenia raka. Dotkniętych zostało – bagatela – kilkadziesiąt procent wszystkich pacjentów, którzy nagle nie wiedzieli, kiedy (i czy w ogóle) wznowią leczenie. Jeszcze w styczniu pewna lekarka została wyrzucona z pracy, ponieważ nadal przepisywała chorym leki. Sytuacja wywołała protest chorych oraz ich rodzin, nowy system został więc po jakimś czasie po cichu wycofany.
Czy można takie zakończenie nazwać happy endem? Oczywiście – jeżeli uszczęśliwia was fakt, że bronimy się przynajmniej wtedy, gdy nasze życie jest bezpośrednio zagrożone.
Gdzieś w drodze od porewolucyjnej euforii do hipermarketowego hedonizmu zgubiliśmy jakąkolwiek motywację do walki o swoje. Marzyliśmy o pastwisku. Dzisiaj cieszymy się z tego, że siedzimy wprawdzie w zasyfionej oborze, ale przynajmniej nas nie biją. Muu.