Leo Strauss, wybitny myśliciel polityczny, ukuł ongiś termin reductio ad Hitlerum. Chodzi o sytuację, w której jeden z uczestników dyskusji z braku argumentów strzela z grubej rury i rzuca na tacę hasło „…tak robił Hitler/tak robili naziści”. W netykiecie, czyli etykiecie blogów i dyskusji internetowych, zabieg ten opisuje tzw. prawo Godwina.
W szerszym rozumieniu argumentum ad Hitlerum to nazwa określająca jakikolwiek podobnie niesprawiedliwie upraszczający cios poniżej pasa – zgodnie z prawami netykiety oznacza to koniec dyskusji, wszyscy uczestnicy są zwolnieni od dalszej argumentacji, a osoba stosująca taki chwyt jest uważana za przegraną.
Zauważyłem ostatnio, że na Zaolziu pokutuje jeden utarty argument należący do tej grupy tanich chwytów. W dowolnej dyskusji na temat naszej mniejszości albo Macierzy prędzej czy później pojawia się osoba, która – ni z gruszki ni z pietruszki – triumfalnie wskazuje palcem w oponenta ogłaszając „ty nie jesteś Polakiem”. W tym momencie oczywiście uważa przeciwnika za maksymalnie upokorzonego i skreślonego.
Kiedy opisywałem taką sytuację koledze z Warszawy, zapytał niepewnie „aha, to jacyś nacjonaliści tam u was, tak?”. Wiele czasu zajęło mi wyjaśnienie, że ten rodzaj argumentacji nie jest stosowany przez ekstremistów, ale należy do stałego wyposażenia niejednego zaolziańskiego dyskutanta.
W rozmowach ze znajomymi z Polski uświadomiłem sobie jednocześnie, jak strasznie kalekie są przez to nasze dysputy. Nie można zacząć żadnej poważnej rozmowy (albo, nie daj Boże, krytyki) bez śmiertelnie poważnych deklaracji w stylu hasła Kabaretu Moralnego Niepokoju – „jestem prawdziwym Polakiem, doję krowy, piję mleko, słucham Chopina”.
Najpierw trzeba się prewencyjnie zabezpieczyć przed pomówieniem o niepolskość, a dopiero później ostrożnie przedstawić swoje tezy. Oczywiście nieustannie wypatrując, z którego kąta ringu przyleci w końcu cios biało-czerwonej rękawicy.
W naszej dyskusji nie ma wachlarza poglądów. Są dwie grupy, dwa kolory, dwa bieguny – Polacy i zaprzańcy. Nie ma faz przejściowych, nie ma innych kategorii. Albo jesteś Polakiem, albo szykuj się do długiej drogi w dół.
Największym paradoksem jest to, iż właśnie ta konieczność nieustannego udowadniania, że jesteśmy Polakami, dodatkowo nas od tej upragnionej polskości odrywa. Wynika bowiem z tego, jak głęboką niepewność i zazdrość w sobie tłamsimy.
Niepewność co do tego, kim tak naprawdę jesteśmy. I zazdrość wobec Polaków zza Olzy, którzy – bez względu na światopogląd i filozofię życiową – po prostu i niezaprzeczalnie „są”.
Ciekawe czy podczas kolejnego spisu ludnosci bedzie mozna wybrac opcje “Polpolak”?! ;)
Bardzo, bardzo, ale to bardzo trafny post!!!! Nie tylko w naszych sprawach (polskich lub zaolziański), ale ogólnie bardzo denerwuje mnie stosowanie takiego procederu argumentacyjnego, bo po takim “strzale” znika jakikolwiek sens prowadzenia dalszej dyskusji.
Ważne jednak, aby w takich sytuacjach nie dać się wyprowadzić z równowagi i nie odpłacać pięknym za nadobne, bo jak mówią – I learned long ago, never to wrestle with a pig. You get dirty, and besides, the pig likes it. ;)
Przepraszam za błędy;)