Lao Che wyrasta na jedną z najbardziej interesujących polskich kapel. Niezmiernie lubię nieortodoksyjne mieszanki stylów muzycznych, a akurat ta radosna kompania zawsze stanowi gwarancję dobrego żeru.
Nie inaczej jest także w przypadku najnowszego, czwartego już wydawnictwa płockiej formacji. Szorstkie pazury rockowej alternatywy bez problemu wbijają się w szeroko pojętą muzykę elektroniczną – a znajdziemy tutaj rzeczywiście wszystkie jej odmiany i posmaki. Przebłyski acidowych syntezatorów Aphex Twina w tle utworu Kryminał, niemieckie elektro w Życie jest jak tramwaj, synthpop lat 80tych w kompozycji Urodziła mnie ciotka, a Magistrze Pigularzu przywołuje z kolei wątki instrumentalnych jazd zespołu Zero 7. Oprócz tego blipają i piszczą tutaj dziesiątki zabawkowych syntezatorów, odzywają się dźwięki z gier 8-bitowych, natkniemy się na pojedyncze implanty jazzu, reggae, trip-hopu, a nawet muzyki house. Do elektronicznej warstwy nawiązuje zresztą podobno nazwa albumu – która ma oznaczać większy udział instrumentów elektronicznych.
W porównaniu z poprzednią płytą klimaty rzeczywiście dosyć wyraźnie się zmieniły. Warto docenić tą artystyczną odwagę, zwłaszcza w przypadku, kiedy ubiegła – jakże odmienna – płyta zespołu odniosła niesamowity sukces. Przypomnijmy, że album Gospel uzyskał status złotej płyty oraz Nagrodę Muzyczną Programu Trzeciego Polskiego Radia i przez długi czas okupował pierwsze pozycje list przebojów; wcześniejszy album Powstanie warszawskie został uznany przez Gazetę Wyborczą za wydarzenie 2005 roku, tygodnik Przekrój umieścił go na liście 5 najlepszych płyt roku, a za najlepsze nagranie 2005 roku uznali go także słuchacze radiowej Trójki.
Wiem, że mieszanka wspomniana powyżej wygląda odrobinę przerażająco i niespójnie, ale o dziwo wszystko gra. W sumie – żaden to cud, skoro produkcją zajął się Marcin Bors, współtwórca dźwięku najnowszych albumów Kasi Nosowskiej, czy też takich kapel, jak Pogodno lub Myslovitz. Muzycy kapeli wyznali w wywiadach, że rola Borsa nie ograniczała się tylko do samego rejestrowania nagrań, producent stał się na tą okazję kolejnym członkiem zespołu i wzbogacił płytę o własne wątki i propozycje.
Bors znowu wygrał. Produkcja muzyczna bez większych problemów przepłynęła między Scyllą zwartego stylu, a Charybdą figlarnego eksperymentu, dojrzałe aranżacje umiejętnie łączą transową monotonię z ciekawymi melodyjkami, do których Lao Che zawsze miało rękę i ucho. Mam wprawdzie wrażenie, że tym razem jest tych melodii ciut mniej, co może wpłynąć na długość „przydatności do spożycia” płyty, ale nie chcę jednak uprzedzać faktów, być może znowu marudzę.
Co więcej – odnoszę subiektywne uczucie, że nowy materiał muzyczny Lao Che ukaże prawdziwą siłę dopiero na scenie. Jeżeli oczywiście poradzi sobie z gargantuicznym instrumentarium, co w tym wypadku może się okazać nie lada wyzwaniem.
Na szczęście nagraniom udało się zachować niepokorny, smarkaty charakter, który tępi trochę ostrze niektórych co bardziej jadowitych wyskoków. Trudno mi jedynie ocenić poziom tekstów – nadal nie mogę się zdecydować, czy chodzi o pomysłową, celową niedbałość, czy prawdziwą nieporadność. I wiecie co? Tym razem jest mi to całkowicie obojętne.
Prąd stały/Prąd zmienny to świetna płyta.
Warto spróbować : Magistrze Pigularzu, Historia stworzenia świata, Kryminał
web : www.laoche.art.pl