Nikomu nie trzeba chyba uświadamiać, że polityka i dyplomacja zawsze były żyznymi obszarami uprawy pustosłowia i nadętych fraz. W związku z wydarzeniami ubiegłych dni oraz ze zbliżającymi się wyborami w Czechach i w Polsce wszystko wskazuje na to, że w tym roku plony będą wyjątkowo bogate.
Prawdziwym przebojem wiosny stało się oczywiście zdanie Baracka Obamy – „w takich chwilach wszyscy jesteśmy Polakami”. Szkoda, że tego typu deklaracje nie padają częściej. Dzięki takim zmianom tożsamości w tym roku mogłem już być Haitańczykiem, Chińczykiem, Sybirakiem, a kto wie, może 22 kwietnia – w Dniu Ziemi – nawet ziemniakiem. Obama oczywiście nie popisał się tutaj oryginalnością, podobna fraza jest stałą częścią amerykańskiego folkloru politycznego – podczas rosyjskiego ataku na Gruzję w 2008 roku senator McCain ogłosił „dzisiaj wszyscy jesteśmy Gruzinami”.
Obie wypowiedzi są jednak parafrazą o wiele starszego cytatu, który też dostał w swoim czasie cięgie, satyryczne baty. W 1963 roku John F. Kennedy wygłosił w Berlinie Zachodnim płomienne przemówienie, które zakończył sloganem „Jestem Berlińczykiem” – „Ich bin ein Berliner”. Tłumy oszalały z zachwytu, a rysownicy zasypali gazety karykaturami gadającego pieczywa – dla mieszkańców większej części Niemiec (oprócz samych Berlińczyków, oczywiście) „Berliner” to po prostu pączek z dżemem. Brytyjski komik Eddie Izzard poprowadził tę zabawną sytuację dalej, wysyłając Kennedyego w trasę dookoła Niemiec, gdzie w kolejnych dużych miastach mógłby ogłaszać „jestem frankfurterkiem”, „jestem hamburgerem” etc.
Pomimo ryzyka ośmieszenia tych górnolotnych haseł co chwilę pojawia się jakiś nowy lokalny Demostenes. Obecnie mamy już pierwsze przedsmaki dwu kampanii wyborczych. Zdaniem analityków czeska kampania jest najgorsza od lat, bo pyskata; polska będzie prawdopodobnie najnudniejsza, bo skazana na poruszanie się na grząskim gruncie cmentarnym. Jeżeli zaś nie można wypuścić krzykaczy, pozostają duże obietnice składające się z dużych słów.
Obiecanki cacanki. Miała być IV Rzeczpospolita – i nie było (dzięki Ci, miłosierny Boże). Podobnie będzie też z „plażami Egiptu”, na które wysyła Polaków Jarosław K. Zaskakujące jest więc to, że nie wszystkie obietnice polityków pozostają bez pokrycia. Polacy są ostatnio coraz bliżej „drugiej Irlandii” – zbliża się zakaz palenia w knajpach, a w środku maja panuje typowo wyspiarska chlapawica.
A ja się właśnie zastawiałam nad tym, czy to, że stwierdzenie Obamy wydaje nam się groteskowe (a i znajdą się tacy, których to uraziło), nie wynika czasami z różnic kulturowych. Wydaje mi się, że “bycie Amerykaninem” oznacza zupełnie co innego niż “bycie Francuzem, Polakiem, Niemcem itd.”, w Stanach nie ma problemu z tym, by być jednocześnie Amerykaninem i Polakiem, albo Amerykaninem i Francuzem, dlatego, że narodowość nie jest utożsamiana z etnicznością (w przeciwieństwie do Europy). Dlatego wydaje mi się, że jak Obama mówi, że „w takich chwilach wszyscy jesteśmy Polakami” nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki to niesie za sobą ładunek emocjonalny dla nadawcy tekstu :) Inną sprawą jest to, czy czasami prezydent USA nie powinien być poinformowany przez swoich doradców od dyplomacji, że lepiej takich rzecz nie mówić, chociażby z tego względu, żeby się z pana prezydenta nie śmiali.
Polska dla Polaków, Ziemia dla ziemniaków. Na mnie i tak w sumie już dawno wołają ziemniak….jakby dziemian było za trudne