reż. Christopher Nolan (USA/GB 2010)
Najnowszemu filmowi wskrzesiciela Batmana towarzyszyła pompatyczna reklama napędzana niecierpliwymi piskami fanów i krytyków, zbierających jeszcze szczęki z podłogi po ostatniej części przygód Mrocznego rycerza. „Będzie epicko” – szeptano, „Matrix nowego tysiąclecia” – mówiono. A Nolan musiał przeskoczyć tę niedorzecznie wysoką poprzeczkę.
Udało mu się, skurczybykowi – po części dzięki temu, że już od ładnych kilku lat włada całkowicie bezbłędnie techniką i językiem filmu, po części dzięki swojej inteligencji i trosce o szczegóły. W odróżnieniu od niektórych stetryczałych mistrzów kina (pozdrowienia dla Martina Scorsese) ma wystarczająco energii i wigoru, aby w pełni kontrolować każdy etap produkcji od scenariusza po efekty cyfrowe, w jego wizji nie ma więc dziur i „niedoróbek”.
Pomysł filmu jest prościutki, jego rozwinięcie i opracowanie – monumentalne. Główny bohater – Dom Cobb – to jeden z czołowych speców w dziedzinie szpiegostwa przemysłowego. Korzysta z technologii, która umożliwia mu grupowe śnienie – wchodzenie w sny ludzi i wyciąganie z nich informacji.
Pewnego razu otrzymuje najtrudniejsze zlecenie w swojej karierze, które ma mu nareszcie umożliwić spotkanie z długo nie widzianymi dziećmi. Tym razem Cobb ma nie tyle wykraść, co podłożyć ideę w umyśle młodego biznesmena. Ofiara nie może się o tym dowiedzieć, dlatego Cobb i jego ekipa schodzą stopniowo przez trzy piętra jej podświadomości, coraz bardziej niestabilne i niebezpieczne.
Nolan perfekcyjnie rozwija wątek zanurzania się w kolejnych światach „świadomego snu”. Każdy nowy poziom oznacza zmianę prędkości upływania czasu, wszystkie poziomy są połączone – zmiana otoczenia i impulsów na poziomie wyższym rzutuje na przebieg wydarzeń w głębszych warstwach.
Po pierwszej połowie filmu, która ubiega na dosyć rozwlekłych wyjaśnieniach zasad i praw zaczyna się szybka, dynamiczna jazda z górki, przy której raczej nie sposób się nudzić. Tempo podbudowuje muzyka Hansa Zimmera, który – jak przeczytałem w jednym z komentarzy – „sprawia, że przy odrabianiu zadania domowego czujesz się, jakbyś ratował świat”.
Całość uzupełnia świetnie dobrana obsada aktorska – każdy członek ekipy wykonującej zadanie jest nakreślony wyraziście i barwnie, ale z pewnością nie karykaturalnie, błyszczy filmowa „Edith Piaf” Marion Cotillard w roli widma z przeszłości – tragicznie zmarłej żony Cobba, która wyłania się z jego podświadomości i sabotuje akcje prowadzone we śnie. Jak zawsze stanęła mi ością w gardle irytująca Ellen Page („Juno”), która popsuła mi już kilka filmów swoim sztywnym aktorstwem oraz miną szczeniaka po urazie głowy.
Odwróćmy jednak – nomen omen – stronę. „Incepcję” z pewnością należy zaliczyć do najbardziej udanych i odważnych filmów sezonu – zwłaszcza dlatego, że przy takim rozmachu i ilości szczegółów bardzo łatwo można było się pośliznąć. Drugiego Matrixa raczej nie będzie, ale film już wdarł się głęboko w popkulturę, generując w Internecie setki parodii, cytatów i kolaży fotograficznych (Leo Di Happrio, Multi-panes).
A to bardzo duże osiągnięcie, jak na przerywnik w czasie czekania na kolejnego Batmana.
P.S.
Na koniec mały schemat przejść przez płaszczyzny. Dla tych, którzy widzieli i nie zrozumieli. Nie ma spoilera – ci, którzy nie widzieli i tak nie zrozumieją.
1Filmu nie widziałem. Schemat zrozumiałem(mnej więcej).
2W odniesieniu do schematu i przedstawionych na nich osi czasu chciałbym wszystkim polecić pewne proste ćwiczenia. Są to ćwiczenia rozluźniające, które poniekąd wprowadzają w “hipnotyczny- transowy” stan. Nie samowite uczucie kiedy po 15-30min takiego pół snu człowiek wstaje i jest wyspany, bo “przecież z 4-5godzin spałem jak nic”(moje własne słowa). Tu bym powiedział, że kto nie przeżył ten nie zrozumie. Niestety w samym świadomym śnie coś takiego jak czas nie istnieje tzn nie jest on mieżalny. Dużo osób tworzy w ten sopsób świadomy sen, że ktowiczy sobie sprawdzanie godziny. Kiedy zagląda na zegarek i orientuje się, że odczytanie godziny jest nie możliwe to w tym momencie uświadamiają sobie, że właśnie śnią i w ten sposób mają LD. Niektórzy też sprawdzają przy pomocy światła (wg mnie dość trudna technika i raczej się nie sprawdza. Ciężko się szuka włącznika ipt. Metoda ta się prawie nie sprawdza kiedy w samorzutnym śnie chcemy sobie uświadomić go i zrobić LD.)
3 O LD polecam film “waking life”. Fabuła również prosta. Chłopak w swoim życiu obserwuje mnóstwo różnego rodzajów absurdów. kiedy one w pewien sposób zaczynają go przerażać budzi się. Zaczyna soięinteresować świadomym snem i właśnie wtedy orientuje się, że jest gdzieś na bardzo głębokich metapoziomach snu. Z jednej strony chce się obudzić a z drugiej czerpie inspiracje z rozmów z swoimi marami sennymi.
http://www.youtube.com/watch?v=5AMiobwTKjE&feature=related
Pozdrawiam i zachęcam do podzielenia się swoimi doświadczeniami związanymi ze snem.
Dzięki za uwagi – już kilka razy interesowałem się tematem “lucid dreaming”, niestety z miernymi skutkami. Jeżeli udało mi się w miarę kontrolować sny, to działo się tak przypadkowo albo krótkotrwale. Problemem nie jest wyjście ze snu, ale dojście do stanu LD. Masz jakieś sprawdzone metody?
P.S. Swoją drogą w ciekawy sposób opisał swoje eksperymenty z LD słynny fizyk Richard Feynman w swojej przezabawnej autobiografii – szczerze polecam!