Od kilku miesięcy nie było felietonu o Smoleńsku. Zanim więc nadejdzie pierwsza rocznica i dojdzie do kulminacji całorocznego ujadania i darcia szat, wrzucę swoje trzy grosze.
Nie użyłem tego „monetarnego” powiedzenia przypadkowo, ponieważ po wyeksploatowaniu tragedii na arenie politycznej i narodowej przyszła w końcu pora na zdrowe, całkowicie bezstronne zbijanie kasy.
Nie chce mi się komentować sytuacji dotyczącej odszkodowania dla rodzin ofiar katastrofy. W sytuacji, kiedy bliscy ofiar wypadków samochodowych otrzymują jałmużny ledwie pokrywające koszty pochówku, dobrze usytuowane rodziny „smoleńskie” są oburzone niską stawką 250.000 złotych, jaka przysługuje każdemu członkowi najbliższej rodziny. Z w pełni otwartą możliwością dochodzenia kolejnych odszkodowań i zadośćuczynienia w wysokości dodatkowych 250 patyków.
Zostawmy rzeczy niesmaczne, przejdźmy do zabawnych. Oto szykuje się pierwszy film o Smoleńsku. Przyjmijmy na chwilę założenie, że jakość wykonania tego dzieła może stanowić odbicie tego, jak naród polski poradził sobie z tragedią, na jakim poziomie przebiegała refleksja owych wydarzeń.
W głównych rolach tego opusu pojawią się znani aktorzy – przepraszam, aktorzy znani z seriali. Ale kichał pies Stanisławskiego, telenowele stanowią najwidoczniej świetną szkołę aktorstwa dramatycznego[1], ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć artykuł prasowy zachwalał „sugestywną grę aktorów i trzymającą w napięciu reżyserię”.
Kolejnym smakołykiem dla każdego sceptyka jest harmonogram realizacji, przypominający bieg z językiem na wierzchu. Film powstaje zaledwie w 8 miesięcy po tragedii, zdjęcia rozpoczęły się 6 lutego, potrwają do końca miesiąca. Całość będzie gotowa w połowie marca – w dwa tygodnie, czyli mniej więcej tyle, ile zajmuje pracowni fotograficznej obróbka zdjęć z pięćdziesiątki wujka Stefana.
Mamy już śmietankę polskiego aktorstwa, staranny proces produkcyjny, warto jeszcze opisać mózg całej operacji, wrażliwego twórcę, który wyrazi całą rozdzierającą rozpacz narodu.
Reżyserem jest niezależny filmowiec[2], który rozpoczął karierę od kręcenia horrorów, by później przejść do zwariowanych komedii. W styczniu – równolegle z filmem o Smoleńsku! – rozpoczął także zdjęcia do filmu o zombie.
Ciekawe, że o ile dyskusja społeczna na temat katastrofy i jej reperkusji straszliwie oburzała środowiska konserwatywne i nacjonalistyczne, jakoś nikt nie podnosi krzyku, kiedy filmową adaptacją narodowej tragedii ma się zająć artysta-amator z zamiłowaniem do pił łańcuchowych.
Zobaczymy, co z tego wyniknie. Miejmy tylko nadzieję, że w sprincie do mety reżyserowi nie pomylą się taśmy i że w filmie o Smoleńsku nie pojawią się urywki drugiego dzieła pod tytułem „Zombielove – czyli Dzień dzisiejszy żywych trupów”.[3]
[1] Jeden złośliwy internauta powiedział, że bracia Mroczek – bliźniacy – mieli wystąpić w filmie jako dwie sosny w smoleńskim lesie.
[2] Tak, jak niezależnym artystą-plastykiem jest każdy uczeń, który maluje drugorzędowe cechy płciowe na okładce zeszytu.
[3] Nazwa oryginalna.