W ubiegłym roku zawiało mnie na tygodniowe warsztaty dziennikarskie do stolicy Słowenii. Był koniec września i w Cieszynie uszy przypiekały już przymrozki, ale nawet tak krótka podróż na południe przedłużyła mi końcówkę lata. Po skończeniu zajęć mogłem wyjść na ulice i poznać bliżej ten wielki architektoniczny bigos, ugotowany przez mieszankę kultur, trzęsienia ziemi i Jože Plečnika.
Gość w dom, bóg w dom
Nazwisko słynnego architekta towarzyszyło nam od początku, zostaliśmy bowiem zakwaterowani w budynku klasztornym, który powstał według jego projektu. Już pierwszej nocy mogliśmy więc doświadczyć na własnej skórze efektów jednej z jego oryginalnych tez. Na wstępie zaproponowano nam wypożyczenie piecyków, co dumnie odrzuciliśmy, jednak już następnego dnia pokornie wróciłem na recepcję odebrać grzejnik.
Okazało się, że architekt celowo zaprojektował grube mury i ustawienie budynku względem stron świata tak, aby w pokojach było zimno nawet w niezbyt chłodne wieczory. Plečnik był bowiem tego zdania, że ciepło usypia i spowalnia pracę intelektualną, zafundował więc mnichom chłodnię, stymulującą do rozmyślań. Dziękuję bardzo, khu, khu.
Malutkie pokoiki kontrastowały z szerokimi, przestronnymi korytarzami, które miały umożliwiać spotkania i rozmowy w większym gronie. Co ciekawe, sam Plečnik był odludkiem i perfekcjonistycznym marudą, który nie znosił towarzyskiego szczebiotu. Podobno z zasady nie przyjmował gości, a jeżeli udało im się pokonać opór gospodyni, to w pracowni architekta zamiast foteli czekały na nich dwa zimne, niewygodne głazy, które miały skrócić czas wizyty do niezbędnego minimum.
Także i nas, uczestników szkolenia, zimne mury wyganiały w miasto, gdzie mogliśmy się przekonać, że nie tylko samym Plečnikiem Lublana stoi.
CK Bałkany
Słowenia jest czasem zaliczana do Bałkanów, zapytałem więc o nią moich znajomych, którzy przejechali Bałkany wzdłuż i wszerz. Niektórzy prawie pogardliwie marszczyli brwi. „Nuda” – usłyszałem od jednego z nich – „Słoweńcy to tacy południowi Austriacy, piwo, kawiarnie i zero wigoru”. Malutkie państewko jest swoistą strefą buforową, tyglem, w którym pod pokrywką Monarchii Austro-Węgierskiej mieszały się wpływy wszystkich okolicznych państw.
Mieszanka ta znajduje bardzo wyraźne odbicie w niesamowicie różnorodnej kuchni słoweńskiej. Podobno na terenie tego niewielkiego państwa można rozróżnić aż 40 rodzajów (!) kuchni lokalnych, które standardowy słowiański zestaw wzbogacają wpływami kuchni węgierskiej, austriackiej, włoskiej, chorwackiej, a nawet tureckiej.
(Skoro mowa o kuchni, to natknęliśmy się na odrobinę egzotyki oraz pewien fastfood o bardzo podejrzanej nazwie.
Lublana jest bodajże najspokojniejszą europejską stolicą, jaką dotychczas przyszło mi odwiedzić. Główne miasto dwumilionowej Słowenii zamieszkuje niespełna 300 tysięcy obywateli. Łatwo jest ulec jego urokowi – malownicze domy, mnóstwo zieleni, rzeka Lublanica przecinająca samo serce miasta, nad którym piętrzy się zalesione wzgórze z średniowiecznym zamkiem na samym szczycie.
Plečniktown – odsłona druga
Wieczorem życie miasta przesuwa się nad rzekę, a dokładniej pod parasole dziesiątek kawiarni i pubów rozmieszczonych wzdłuż jej brzegów. Światła i odblaski wyłuskują z ciemności całe bogactwo architektoniczne, które rozkwitało dosłownie na gruzach wcześniejszych zabudowań. Po trzęsieniu ziemi w XVI wieku Lublana została odbudowana w stylu barokowym, po kolejnych wstrząsach w roku 1895 rekonstrukcje przebiegały w duchu secesji wiedeńskiej.
W latach 20tych – po opracowaniu ważnych projektów na przykład dla Wiednia lub praskich Hradczan – do stolicy powraca Plečnik, który dostąpił niecodziennego zaszczytu. Jako jeden z niewielu architektów w historii otrzymał pozwolenie oraz środki na stworzenie koncepcyjnej wizji całego centrum. Architekt postanowił, że stworzy tutaj miasto, które w organiczny sposób połączy najlepsze wątki z innych, dużych europejskich stolic.
Wynik jest niesamowity. W barokowe i renesansowe budynki wplecione jest art nouveau, przechodząc wzdłuż rzeki przez chwilę czujemy się jak w Graz, po kilku krokach niczym w Wenecji lub Florencji, by nagle zaskoczył nas szczegół widziany wcześniej w Pradze. Największe wrażenie robią mosty nad Lublanicą – Most Rzeźnika (na którym zakochane pary wieszają kłódki) uzupełniający projekt eleganckiego Targu Centralnego, a przede wszystkim Tromostovje, czyli potrójny most projektu mistrza.
Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. Największym przejawem geniuszu Plečnika są właśnie drobne detale jego dzieł. Chociaż sam był uważany za ascetę – zawsze twierdził, że jego małżonką jest architektura i nie ma czasu na związki z innymi kobietami – to w projektach uwielbiał improwizację i wyzwania stawiane przez materiał i jego niedoskonałości.
Elewacja gmachu Biblioteki Narodowej została zbudowana z odłamków budowli, które zawaliły się po ostatnim trzęsieniu. Kilkaset metrów dalej stoi obelisk zaprojektowany przez Plečnika. Graniasta forma różni się jednak od egipskich i rzymskich wzorów – jest bowiem naruszona przez nieforemny kawałek kamienia wystający z jej wierzchołka. Plečnik zakazał kamieniarzom ociosać ten element, celowo rozbijając symetrię, denerwując widza przyzwyczajonego do przewidywalnych zabiegów.
Dom Plečnika był niesamowitym zlepkiem różnych stylów, cytatów i odłamków architektonicznych. Artysta podobno zbierał resztki z innych budynków, a nawet porzucone nagrobki, by wkomponować je w swoje otoczenie, nadać im nowe znaczenie.
Dziś prawdziwych squatterów już nie ma
Lublana nie jest jednak tylko wielkim muzeum architektury – ukrywa też swój niezależny, undergroundowy prąd. Młodzi ludzie, globtroterzy, turyści, literaci i artyści spotykają się w małej dzielnicy Metelkova, w budynkach, które niegdyś służyły jako koszary Jugosłowiańskiej Armii Narodowej. W 1993 roku baraki zostały zajęte przez squatterów, którzy stopniowo zaczęli je przetwarzać w niepowtarzalne centrum życia artystycznego. W ostatnim czasie pierwotni squatterzy przenieśli się w inne miejsce, Metelkova jednak nadal pozostaje otwartym squattem, miejscem spotkań i ostoją sztuki niezależnej.
Ruszyliśmy w tę dzicz w piątek, czyli w najbardziej ruchliwy dzień – w siedmiu budynkach odbywało się jednocześnie kilka koncertów, wystaw i przedstawień, przez drzwi nieustannie przepływały masy ludzi, przechodzących z imprezy na imprezę. Same budynki są ulicznym dziełem sztuki – niektóre pokryte freskami, kolażami lub płaskorzeźbami. Przed innymi stoją z kolei olbrzymie, dziwaczne rzeźby wykonane z ram rowerowych lub metalowych konstrukcji okrytych różnymi materiałami.
Knajp nie sposób się doliczyć, ludzi też nie. Po zwiedzeniu wszystkich zakamarków usiedliśmy w małym pubie na uboczu, prowadzonym przez dwójkę starszych hipisów. Kilka pomieszczeń bez drzwi, nad barem rozległa antresola, pełniąca prawdopodobnie funkcję sypialni i pokoju gościnnego właścicieli. W barze dwie pokaźne lodówki szczelnie wypełnione tylko puszkami z piwem, w głośnikach nagrania z lat 60tych i 70tych puszczane z winyli.
Usiedliśmy w kącie na starych kanapach i siedzieliśmy przez kilka godzin bez konkretnego planu. Dosiadały się do nas pojedyncze osoby lub całe grupy, ludzie opowiadający swoje historie lub proszący o nasze, w jednym małym klubiku spotkaliśmy ludzi z Francji, Stanów lub Kamerunu, wychodząc poczęstowałem papierosem dwóch młodych Indian z Ekwadoru.
Oszołomieni tym natłokiem wrażeń i informacji wracaliśmy przez puste i spokojne centrum miasta. W tym momencie uświadomiłem sobie, że pomimo późnej godziny czuję się całkowicie bezpiecznie. Jak w domu. W ciągu całego pobytu w Lublanie – a jak mówiłem, na miasto mogliśmy wyjść dopiero wieczorem – nie pamiętam ani jednego incydentu, policji na sygnale, krzywego spojrzenia.
Wyjazdy i powroty
Stolica Słowenii to niepozorne miasto o osobliwym uroku, do którego chce się wracać. Nie wiem, czy spowodowała to słowiańska więź, czy też swojskie klimaty austro-węgierskie, ale dzięki temu wyjazdowi poszerzyłem sobie obszar Europy, w którym czuję się jeszcze całkowicie swojsko. Lublana da się lubić.
BONUS
Gdzie na wycieczkę?
Warto udać się na północ, 50 kilometrów od Lublany znajduje się miasteczko Bled. Wysokie, zielone zbocza Alp wiecznie owija mglisty opar, u ich stóp rozciąga się kryształowo czyste jezioro, z którego wyrasta strome, kamienne urwisko zwieńczone XI-wiecznym grodem. Bajka.