reż. Tom Hooper, USA/GB/Au, 2010
Jąkanie i paraliżująca nieśmiałość nie wybiera – może trafić na każdego. Na policjanta, sędziego, robotnika lub kucharza. A-a-a król?
W ubiegłym roku nieźle obrodziło filmami opartych na faktach. „Jak zostać królem” z pewnością wyróżniał się spośród nich zarówno tematem, jak i opracowaniem. Nowy obraz Toma Hoopera to koronkowa robota, film zarówno elegancki, jak i subtelnie przekorny.
Książę Albert cierpi na kilka wad wymowy, a więc nie dziwota, że panicznie boi się publicznych przemówień. Los jednak chciał, że jego starszy brat wymigał się od tronu – okazało się, że Albert ma zostać królem Jerzym VI, zbliża się koronacja, wybucha druga wojna światowa, trzeba przemówić do Anglików i dodać im otuchy. Jego dramat ze współczuciem obserwuje żona, królowa Elżbieta (urocza Helena Bonham Carter).
Albert/Jerzy (bardzo przekonujący Colin Firth) szukał już pomocy u tuzinów logopedów i psychologów, jednak wszystko na próżno. Nagle pojawia się nowy gracz – ekscentryczny Australijczyk (brawo dla Geoffreya Rusha!), który chwali się wielkimi osiągnięciami i tabunem zadowolonych klientów. Jak to już bywa – początkowe starcie dwóch niepospolitych charakterów przeradza się powoli w przyjaźń i zaufanie.
Przede wszystkim należy zaznaczyć, że to nie jest zwykła fraszka o wymuskanym królu i bankietach high-society. Tom Hooper całkowicie zrezygnował z szerokich planów, eleganckich przejazdów kamery i szału kostiumów, które zazwyczaj są do cna eksploatowane w tego typu filmach. Zamiast tego pojawiają się zielone tonacje i klaustrofobiczne ujęcia świetnie oddające niepewność i rozgoryczenie głównego bohatera. Fabułę ożywiają niezwykle plastyczne postaci i delikatny humor słowny i sytuacyjny.
Film jest w efekcie niezwykle cywilny i autentyczny, prawdziwie wzruszający, ale nie łzawy. Lekcja historii w najlepszym guście.