Felieton 185 – Parówka i piwo

Myślę, że powoli zaczynam tworzyć prywatną tradycję. Wiem, że nie każdego z Was obchodzi to, co dzieje się w Cieszynie, ale wydaje mi się, że chodzi o temat dosyć uniwersalny. Ponieważ większość miejskich imprez dosłownie rezonuje mi w oknach, co roku zmuszony jestem do smutnej refleksji nad poziomem kultury, jaki promują ratusze.

Bynajmniej nie chodzi mi o jakieś płytkie, snobistyczne jęczenie owinięte dymem z cygara, wywyższanie się ponad ciemny lud. I nie, nie uważam, że koncerty rockowe należy zastąpić kwartetami smyczkowymi, a komików wykładowcami uniwersyteckimi. Po prostu trudno pogodzić mi się z tym, że organizatorzy uważają, że szeroka publiczność nie potrafi się bawić przy niczym innym, niż przy występach panoptikum postaci powyciąganych z reality-show oraz zakurzonych list przebojów sprzed kilku lub kilkunastu lat.

Tworzenie dramaturgii imprezy to ciężka praca, wymagająca sporej elokwencji i wielu kompromisów, a przede wszystkim konkretnej koncepcji. W przypadku wielu miejskich imprez takiej koncepcji po prostu nie ma, program tworzy się na odpieprz, na zasadzie doklejania – „Dobra, mamy stoiska z piwem, mamy hot dogi, szwagier gra w fajnej miejscowej kapeli, fajerwerki już kupione … ile nam zostało? Fajnie, wychodzi akurat na tego kolesia z trzeciej edycji Idola”.

Obniżanie poprzeczki do poziomu gleby musi skończyć się porażką – tworzenie programu dla wszystkich oznacza ostatecznie, że powstaje bezpłciowy program dla nikogo. Mdła, bezkształtna masa dźwięków i obrazków, tło bez stymulacji. Rodzinka wychodzi na miasto, by z paczką chipsów w ręku bezrefleksyjnie konsumować to samo, co każdego wieczora pochłania z ekranu telewizora.

Nie zgodzę się z oklepanym argumentem „bo ludzie tak chcą”. Jak zauważyła moja znajoma, takie podejście bardzo przypomina powiedzenie o chlebie i grach, pochodzące ze schyłkowego okresu cesarstwa rzymskiego. Miasto, zamiast odchamiać chociaż trochę swoich mieszkańców, zgodnie z ich życzeniem pozwala im opchać sobie brzuchy przy akompaniamencie obskurnych grajków.

W przypadku Cieszyna będziemy musieli jeszcze poczekać na Mesjasza, który objawi się na ratuszu i stworzy program zachęcający do przyjechania do Cieszyna, a nie do nocnej ucieczki na spienionym koniu. Tak długo, jak szczytem kultury będzie koncert Feel i końcowe nuklearne fajerwerki, będziemy pokornie odliczać lata chude.

3 Comments

  • A nie jest trochę tak, że Ty jako intelektualista nigdy nie będziesz zadowolony poziomem imprez masowych dla “przeciętnych” obywateli? Po pewnej ilości alkoholu da się bawić do tuwińskiego śpiewu alikwotowego :D

    • Tom: pisałem na wstępie, że nie o to mi chodzi ;) Przecież można się bawić na poziomie – są zespoły folklorystyczne, kilka ambitnych kabaretów i komików, polski rock trzyma się całkiem dobrze. Niestety jest tak, jak mówisz – organizatorzy uważają, że przy odpowiednim stężeniu alkoholu można już ludziom wcisnąć cokolwiek.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *