Tekst do biuletynu wydanego z okazji setnej rocznicy założenia podstawówki w Hawierzowie Błędowicach. Dwieście lat, jubilatko!
Nie wiem, co kryje się w głowach innych ludzi, ale dla mnie wspomnienia z podstawówki mają wyjątkowy, specyficzny status. W odróżnieniu od świadomie przeżywanych i zapamiętywanych scenek z gimnazjum lub uniwersytetu te wcześniejsze migawki nabierają blasku dopiero po latach. Wracają w nieoczekiwanych chwilach, ciesząc za każdym razem jak spotkanie ze starym znajomym albo ulubionym filmem, o którym na amen zapomniałem.
Odnajduję jeszcze w starych papierach notatki z lekcji. Jak to koleżanka napisała na sprawdzianie, że niemieckie siły powietrzne nosiły nazwę „Luftwafle”. I jak to inny kolega zamiast wypracowania o pierwszej wojnie światowej oddał dumnie kartkę z trzema zdaniami – „Niemcy leżeli w okopach. Francuzi leżeli w okopach. Była to straszna wojna.”
Wracają kolejne prywatne zwycięstwa i porażki. Pierwsza miłość o czasie trwania niespełna dwóch tygodni (rzuciła mnie, ponieważ byłem o głowę niższy i wolniejszy w biegu na sto metrów). Pamiętam też lekcję prac ogrodowych, którą w ramach zastępstwa poprowadził nauczyciel fizyki. Pod jego wodzą posadziliśmy czosnek nie podzielony na ząbki, ale w całych główkach, z których po jakimś czasie wyrosły gęste czupryny podobne do pokracznego szczypiorku.
Otwierają się całe pokłady skojarzeń i scen. Nie wiem, co na to psychoanaliza, ale jeszcze w czasach studiów wracał do mnie sen, w którym ratowałem błędowickich uczniów i kadrę nauczycielską przed Smokiem Wawelskim, stawiając barana wypchanego siarką koło drabinek świetlicy szkolnej.
Te drobne sentymenty to oczywiście tylko przykrywka – nie tęsknimy do starych zabawek ani ganiania się po boisku, ale do ówczesnego stanu świadomości jako takiego. Do stanu umysłu, w którym nie martwiliśmy się jeszcze śmiercią i podatkami, stanu, w którym najgorszą możliwą groźbą było “to se powiy”.
Na szczęście uczucie to można jeszcze przywołać sztucznie. Doświadczam tego raz na kilka lat, powracając w progi mojej podstawówki już nie jako uczeń, jeszcze nie jako rodzic, ale nadal jako sympatyk szkoły.
Niezgłębionym, wspaniałym misterium pozostaje fakt, że te stuletnie mury do dzisiaj pachną tak samo jak kiedyś. Niby podobnie, jak wszystkie szkoły, a jednak w subtelnie odmienny, rozpoznawalny sposób. I to pomimo tego, że przez korytarze przewinęły się już kolejne generacje tornistrów i plecaczków.
Taki oto prywatny wehikuł czasu. Wracam, niucham i wiem. “To tu”.