Film „Jízda” Jana Svěráka zawiera następującą scenę – dwaj kumple jadą samochodem na spotkanie z wakacyjną przygodą, palą papierosy i rozmawiają o seksie. W pewnym momencie stwierdzają żartem, że gdyby zgwałcili Rumunkę, to nikt nie może się doczepić, wszak w Rumunii odmowa jest sygnalizowana przez przytakiwanie. Co jednak zrobić z kobietą po gwałcie? Jeden z bohaterów proponuje, że można ją zakopać w lesie. Drugi zaciąga się dymem i odpowiada „saperkę mamy”.
To były wczesne lata 90. – scena nie wywołała żadnych protestów, nikt nie stracił pracy, nie musiał się tłumaczyć. Nie trzeba było nikomu wyjaśniać, że chodzi o gruboskórny dowcip, że tak naprawdę reżyser nie zachęca do gwałcenia i mordowania Rumunek. Dziś, w dwadzieścia lat później, okazuje się, że utraciliśmy zdolność czytania czarnego humoru i satyry.
Internetowe „Prawo Poe’a” postuluje, że po usunięciu emotikonów nie sposób odróżnić tekstu ekstremistycznego od jego parodii. Okazuje się jednak, że w czasach zaawansowanej poprawności politycznej nie pomagają nawet tak wyraźne drogowskazy dla pojętnych inaczej. Skoro Figurski i Wojewódzki powiedzieli, że zachowali się jak prawdziwi Polacy i zgwałcili Ukrainkę, to pewnie rzeczywiście popierają gwałt. Proste.
Rozumiem, niektórzy nie wyłapali kontekstu, zdarza się. Bardziej dziwi mnie reakcja tych, którzy potępiają radiowy duet pomimo tego, iż dobrze wiedzą, że chodziło tylko o niezbyt wyszukany żart. Wracając na południe – Czesi nazywają takie zachowanie „przedpos**niem się”, czyli prewencyjnym narobieniem w gacie. Całe to święte oburzenie wywołane jednym niesmacznym dowcipem nie jest niczym innym, jak właśnie takim opróżnieniem trzewi na wszelki wypadek, bo a nuż ktoś nas posądzi o ksenofobię.
Nie przemawia też do mnie argument „z niektórych rzeczy nie wypada żartować”, ponieważ z takim zarzutem spotykały się osoby i formacje o wiele wyższych lotów, niż para radiowych klaunów. O „humor przekraczający granice przyzwoitości” oskarżany był nieraz Latający Cyrk Monty Pythona, seriale Simpsonowie, South Park i Family Guy, a przede wszystkim niezliczone rzesze komików na czele z Georgem Carlinem, którego „Lista siedmiu sprośnych słów” doprowadziła do zmian w ustawie regulującej wolność słowa w amerykańskich mediach.
A może zróbmy inaczej. Nie żartujmy ze śmierci, gwałtów, choroby, kalectwa, kazirodztwa, głodu i okrucieństwa. Nie żartujmy z religii i orientacji seksualnej, ze Smoleńska, World Trade Center, obozów koncentracyjnych i Titanica. Wprowadźmy na ekrany humor prosty, bezpośredni i przaśny, bez ukrytych treści i niuansów. Och, zapomniałem – tę płytką, płyciuteńką niszę już od lat wypełniają przecież polskie kabarety.