Nadal trwa publiczna debata na temat homoseksualnych skłonności autorki „Roty”. Podejrzewam, że wielu polonistom włosy stają dęba na myśl o tym, że prędzej czy później pojawi się na lekcji nieuchronne pytanie „Sze pana, a jak to było z tą Konopnicką? Była les?”. Była. I mam świetny pomysł, jak z tego zrobić użytek.
Moim zdaniem trzeba wykorzystać automatyczny refleks buntu młodzieży przeciwko narzuconym wzorom i nakazom. Najpierw rząd mógłby wprowadzić kampanie, które będą przekonywały licealistów o tym, że palenie papierosów nie szkodzi, a picie alkoholu jest tym zdrowsze, czym wcześniej z nim zaczną. Po zalegalizowaniu marihuany na listę zakazanych roślin powinna trafić brukselka i szpinak.
W sobotę rodzice mogą zamykać latorośl w pokoju i zmuszać ją do kilkugodzinnego grania w gry komputerowe. Jeżeli młody zostanie przyłapany z książką, to czeka go długi wykład o szkodliwości czytania („Mama znowu znalazła w twoim biurku tego Tołstoja. Chcesz jej złamać serce?”). W tym momencie wkracza do akcji moja koncepcja nowych lekcji polskiego.
W mauzoleum wykrochmalonych twarzy, które nazywamy kanonem lektur szkolnych, uczniowie z trudem odnajdują postaci rezonujące z dekadenckim serduchem nastolatka. Nauczyciele bezskutecznie starają się zauroczyć wychowanków fragmentami „Dziadów” i „Nad Niemnem”, a tu banan – hołota jak na złość zawsze skupi się na „Mam w dupie małe miasteczka” Bursy i „Balladzie bezbożnej” Wojaczka.
Ale niech żywi nie tracą nadziei – skoro dziatwę intrygują pikantne szczegóły biografii Rimbauda, Nietzschego czy Witkacego, to sama pakuje się w nasze sidła. Przecież nawet wśród wieszczów nie brakowało nihilistów, hedonistów i zboczuszków. Wiecie co z tym zrobić.
Zamiast idealizowania tytanów literatury trzeba pogrzebać im w szafach i zacząć szerzyć wśród dziatwy licealnej prawdziwe informacje. O tym, że Konopnicka była nie tylko lesbijką, ale też ateistką i gorliwym antyklerykałem; że nimfomankę Nałkowską nazywano „Messaliną polskiej literatury”, a jej sypialnia była wrotami do kariery niejednego młodego pisarza lub poety; że Mickiewicz najprawdopodobniej zmarł na syfilis i że Słowacki był gejem o silnym pociągu do opium i morfiny; że Iwaszkiewicz był biseksualistą a Schulz sado-masochistą. Chuć, romanse i skandale! Drugs, sex and Wallenrod!
Widzę oczyma wyobraźni, jak za kilka lat zepsuta młodzież spotyka się potajemnie w ruinach starej cementowni. „Obiecałem, co nie?” – szepcze jeden z chłopców, po czym sięga do plecaka i wyciąga z niego opalcowane, kieszonkowe wydanie „Stepów akermańskich”.
Głupsze to to, niż ustawa przewiduje.
Panie Łoś,
to wcale nie jest głupie. Głupi jest tylko brak poczucia humoru.
Panie Darku, cieszę się, że znów można Pana spotkać na łamach Głosu Ludu.
Ja też się cieszę – obiecuję, że postaram się nadrobić zaległości :)