Felieton 225 – Sprawna rzeź

Co roku odbywają się setki historycznych inscenizacji pod gołym niebem. Oferta obejmująca kostiumowe rekonstrukcje wielkich bitew i znaczących wydarzeń została niedawno uzupełniona o całkowicie nową atrakcję – w Radymnie pięć tysięcy osób mogło na nowo przeżyć Rzeź Wołyńską, włącznie z paleniem chat i szlachtowaniem ludności cywilnej. Tak oto historia bawi i uczy.

wolyn

Naprawdę nie wiem, jaki zamysł towarzyszył całemu przedsięwzięciu, ale w sumie niewiele to zmienia, ponieważ wszystkie możliwe opcje są jednakowo gorzkie. Chyba nawet mniej by mnie bulwersowało, gdyby impreza ta miała być zwykłą próbą rozdmuchania starych antypatii między Polakami a Ukraińcami. Gorzej, jeżeli organizatorzy poważnie traktowali ją jako wyraz hołdu, ponieważ w tym wypadku trudno sobie wyobrazić gorsze wykonanie. Chcieli dobrze, wyszło jak zawsze.

Już kichał pies realizację, która sprowadziła tę niewyobrażalną tragedię do poziomu melodramatycznego festynu. Kichał pies amatorskich aktorów, którzy latali między chatami w akompaniamencie muzyki ryczącej z głośników. W końcu brak wyczucia estetycznego nie jest karalny.

Na potępienie zdecydowanie zasługuje jednak zestawienie formy z tematem. Jak zareagowałyby rodziny ofiar ataku na World Trade Center, gdyby amerykański rząd zaczął organizować pokazy makiet Boeingów uderzających w kartonowe wieżowce? Albo gdyby polski związek gmin żydowskich – oczywiście w ramach oddania hołdu ofiarom – inscenizował pogrom w Jedwabnem? Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógłby twierdzić, że taka impreza służy poprawie polsko-żydowskich stosunków?

„To było sprawnie zrealizowane widowisko” – powiedział dziennikarzom jeden z obecnych. Gratulacje. Wszystko wskazuje na to, że inscenizacja w Radymnie faktycznie udała się pod względem dramaturgicznym i logistycznym. Została na przykład podzielona na kilka części, aby można było przygotować kulisy do kolejnego etapu, widzowie mieli czas na zjedzenie drugiego śniadania, a aktorzy w upowskich mundurach mogli na moment odetchnąć i podzielić się wrażeniami.

Ale naprawdę tylko na chwilę, bo już woła reżyser, bo już trzeba lecieć dalej. Bo już późno, a tu stodoły nie podpalone, krowy nie wystrzelane, gospodynie nie pogwałcone. A publiczność czeka.

Szkoda, że na końcu zabrakło alegorycznego tańca ukazującego dusze pomordowanych ulatujące do nieba. No i stoisk z hot dogami dla tych, którym skończą się kanapki. Może przynajmniej one będą smaczne, skoro widowisku nie było dane.