Recenzja:  “Hospicjum Zaolzie”

Masochiści całego Zaolzia łączcie się. Przyjezdny gad wyhodowany na tustelańskiej piersi postanowił nas opisać. I, co gorsza, świetnie mu idzie.  
 
Od razu na początku muszę zaznaczyć, że moja recenzja nie będzie prawdopodobnie zupełnie bezstronna. Jot-Drużycki odwiedza nasze tereny już od ładnych kilku lat i w tym czasie wybudował rozległą sieć informacyjną, swoisty knajpanet, w którego sidła nieraz udało mi się wpaść. Korzyść z tych spotkań jest zresztą obopólna – po przekazaniu swojej dawki plot i nowinek chętnie korzystam z rosnącego zbioru spostrzeżeń i powiedzonek (podczas ostatniego piwnego wywiadu po raz pierwszy usłyszałem ekumeniczne motto “ewangelik czy katolik – byle dobry alkoholik”).
 
Znam więc autora i zazdroszczę mu niezwykłego etnograficznego genu. Dzięki niemu w stosunkowo krótkim czasie wrósł w miejscową społeczność i poddał ją analizie, której owocem jest właśnie ta fioletowa książka, a raczej książeczka, książunia, bo całość ma raptem 70 stron. Co tu kryć – żadne z nas Trobriandy. Na tej skromnej przestrzeni zostaliśmy poddani szybkiej, ale pieczołowitej analizie. Jak zaś wskazuje sama nazwa – nie jest to radosna lektura.
 
Praktycznie każda kartka zalatuje poczuciem schyłkowości, które cementują cytaty samych Zaolziaków. W jednym z wywiadów karwiński pezetkaowiec mówi “Najwięcej tutejszych Polaków jest w tej chwili na cmentarzu, tam pod ziemią”. Zapraszam specjalistów od PR-u, aby przekuli to zdanie na hasło promujące naszą społeczność. Autor nie robi zresztą dobrej miny do złej gry i sam z rozbrajającą szczerością wyznaje, że przyjeżdża do nas, aby patrzeć, jak umieramy.
 
Nic dziwnego, że pojawiły się już pierwsze krytyczne reakcje. Niektórym czytelnikom nie podoba się wspomniana atmosfera publikacji, inni narzekają, że pan etnograf analizuje nas jak jakichś Buszmenów. Całkowicie rozumiem te reakcje – nie było jeszcze takiego zwierzęcia, któremu podobałaby się własna wiwisekcja.
 
Jakiś czas temu brytyjska antropolożka Kate Fox wydała książkę “Przejrzeć Anglików“, w której opisuje swoich rodaków tak, jakby byli egzotycznym, obcym plemieniem. Publikacja szybko trafiła na listę bestsellerów, jednak sama autorka wielokrotnie zaznaczała, ile wysiłku i stresu kosztował ją ten etnograficzny “krok wstecz”, utrzymanie profesjonalnego dystansu. Książka Drużyckiego potwierdza tezę, której bronię od lat – Zaolziacy nie powinni opisywać siebie samych. To zadanie dla ludzi “spoza”. Nie chodzi zaledwie o kwestię obiektywizmu, ale też pewnej zwięzłości, zdolności dokonywania syntezy, skrótów myślowych. “Hospicjum” napisane przez lokalsa byłoby nużącą epistołą zaplątaną w nieistotne niuanse.
 
Poza tym, że książka spełnia funkcję zwięzłego kompendium informacji o regionie, jest też – w najlepszym znaczeniu tych słów – łatwo przyswajalna, co w tym dziale literatury zakrawa na mały cud. “Hospicjum” to łyk orzeźwiającej wody po dziesiątkach dogłębnych, wyczerpujących i fantastycznie usypiających lektur o Zaolziu, które dotychczas obciążały półki biblioteczne.
 
Tyle o plusach. A minusy? Są pewne kwestie światopoglądowe, z którymi trudno mi się zgodzić. Wprawdzie autor sam nie określił swoich preferencji, jednak po przeczytaniu kilku stron nietrudno zgadnąć, że w odwiecznym dylemacie “region-państwo” (mała-duża ojczyzna) stoi po stronie biało-czerwonej. W kilku miejscach pisze o czeskiej propagandzie i nacjonalistycznych ekscesach, miłosiernie pomijając polskie wybryki. Cóż, to i tak małe piwo w porównaniu z większością zaolziańskich publikacji historycznych. Jakoś przeżyłem, mam już wytworzone przeciwciała.
 
Jedyną poważną wadą jest więc niedbała praca edytora/korektora tekstu – kreatywne podejście do zasad interpunkcji i bałagan panujący w niektórych zdaniach (“…jednak Emeryt uważa się on…”). Ta skaza faktycznie psuła mi czasami satysfakcję z lektury, mam więc nadzieję, że kolejne wydanie ukaże się po odpowiednim liftingu.
 
Piszę o kolejnym wydaniu, ponieważ jestem święcie przekonany, że wkrótce się ono pojawi. Musi. “Hospicjum Zaolzie” jest książką, na którą czekaliśmy od lat. Teraz marzenie się spełniło – i dobrze nam tak.
 
autor: Jarosław jot-Drużycki, wydawnictwo Beskidy
 
Tekst ukazał się w miesięczniku Zwrot