Już od małego Jedzoka uwielbiałem biblioteki i ochoczo spędzałem w nich czas, który moi koledzy poświęcali na sport i inne śmieszne czynności na świeżym powietrzu. Chociaż więc od lat szanuję przybytki wiedzy, to ostatnio ten sentyment nieco gorzknieje.
Zawsze odbywały się w nich ciekawe spotkania z ekspertami z różnych dziedzin – z podróżnikami, naukowcami, artystami. Ale czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają. W programach spotkań zaczynają pojawiać się coraz to pokraczniejsze propozycje.
Służę przykładem. W Czeskim Cieszynie wystąpiła z prelekcją pani, która zaprezentowała swoją alternatywną wersję (pre)historii. Jej zdaniem na terenie Czech znajdują się groby olbrzymów oraz piramidy zbudowane w czasach mezozoiku, czyli co najmniej 66 milionów lat temu.
Drobnym problemem tej teorii jest fakt, iż na ziemi nie było wówczas ludzi. Ba, większość ssaków osiągała rozmiary ryjówek, a ich komunikacja ograniczała się do pisków i oznaczania terytorium moczem. Sami przyznacie, że raczej trudno budować megalityczne budowle z taką ekipą. Mezozoiczni inżynierzy (którzy zdaniem autorki przybyli oczywiście z kosmosu) mogli najwyżej korzystać ze stad diplodoków, ale te miały małe mózgi i słabe związki zawodowe, a więc pewnie jakoś to poszło.
Kiedy prelegentka triumfalnie odjechała z miasta na swoim tresowanym triceratopsie, cieszyńska biblioteka zaprosiła w swe podwoje tzw. “tajemnicologa“, który podróżuje po świecie i bada różne zagadkowe zjawiska. W tym momencie zduszę w sobie potężną chęć kopania leżącego i zacytuję jedynie trzy tytuły rozdziałów jego książek: Mumie z Marsa, Grobowce ufoludków oraz – mój ulubiony – Czy procesy czarownic były związane z genetycznymi eksperymentami cywilizacji pozaziemskiej?
“Nie mam więcej pytań”, jak mawiają filmowi adwokaci.
Organizatorzy takich imprez z reguły obojętnie wzruszają ramionami i stwierdzają, że taki jest popyt. Jasne, widzowie lubią gołe zadki, fajerwerki i bajki o ufoludkach, a więc co tam misja edukacyjna… dawaj taniec na rurze w operze, dawaj reality show w galerii narodowej. Ludzie to lubią, polejmy im.
Moim zdaniem biblioteka mimo wszystko mogłaby mieć nieco wyższe ambicje niż dilowanie głupoty tylko dlatego, że znajdzie się sporo chętnych. Właśnie teraz, w czasach nieograniczonego dostępu do informacji, powinna służyć jako równoważnik dla odmóżdżających programów telewizyjnych i teorii internetowych mądrali z dyplomem Uniwersytetu Googla.
Kaganiec oświaty lekko kopci, jednak mam nadzieję, że nie zgaśnie na dobre. Wierzę w was, biblioteczna braci.