Jak brzmi mianownik liczby pojedynczej od “dżdżu” albo “tchu”? Jeżeli też przez lata nie mogliście spać z powodu takich językowych zagwozdek, to witajcie w klubie.
W erze Internetu rozwiązywanie podobnych tajemnic zajmuje najwyżej kilkanaście sekund, jednak w czasach mojego dzieciństwa inspirowały one często rozległe poszukiwania, były źródłem niegasnących fascynacji. Podobnie jest zresztą z dziwnymi przysłowiami i powiedzeniami: bo kto mi powie, gdzie dokładnie raki zimują? Gdzie pieprz rośnie? I dlaczego filip wyskakuje z konopi?
Dzisiaj już wiem, że “filip” był gwarowym określeniem zająca, a te często chowały się w kępach konopi na obrzeżach pól i uciekały w popłochu dopiero wtedy, gdy myśliwy zbliżył się na kilkadziesiąt centymetrów. Wyszperałem już odpowiedzi na większość długoletnich zagadek, pozostało mi jednak jedno bogate źródło językowych uciech – a mianowicie zoologiczna i botaniczna nomenklatura.
Od zawsze cieszyły mnie niektóre nazwy pospolitych zwierząt i roślin pojawiające się na kartkach podręcznika do biologii. O, taki chrobotek reniferowy na przykład. Bielinek kapustnik i turkuć podjadek. Waleń i morświn. Owady tyż: mucha plujka, gnojka wytrwała i – wspaniale dźwiękonaśladowczy – bzyg brzęk.
W końcu wyssałem do cna podręczniki, więc zacząłem aktywnie szukać nowych eksponatów do kolekcji. Okazało się, że czym głębiej w las, tym więcej dziwactw. Pojawia się odorek jednobarwek, pienik ślinianka, a nawet – matko jedyna! – moloch straszliwy.
Prawdziwe eldorado odkryłem jednak na studiach etnologii, kiedy zapoznawałem się ze szkodnikami występującymi w archiwach i księgozbiorach. To już nie były zwykłe igraszki, ale słowotwórczy szał o iście Leśmianowskim zacięciu.
Poznajcie się. W waszej domowej biblioteczce może grasować kołatek uparty, żywiak chlebowiec albo pustosz kradnik. Kolekcję kryminałów pożera psotnik, gryzek i świdrzyk cygarowiec. Z kolei wełniane tkaniny niszczy mrzyk, szubak i przetycz wypuklak.
Zatrzymajcie mnie, bo mogę tak w nieskończoność.
Butwiak owłosiony. Borodziej próchnik. Trzeń długoryjki. Spuszczel pospolity. I jeszcze miazgowiec, wyschlik, stukacz. Tykotek pstry, proszę was bardzo.
Mojego faworyta nie trzeba jednak szukać w archiwach, bo występuje powszechnie w prawie każdym domu. Przyznam, że chciałbym pójść na piwo z człowiekiem, który wymyślił jego nazwę. Co tam, sam będę tak nazywał syna, jeżeli dorobi się nadwagi. Numerem jeden na mojej liście był, jest i zawsze będzie mały, czarny pajączek – zyzuś tłuścioch.
I tu post scriptum:
Jeżeli kiedykolwiek traficie na podobne perełki, to dajcie znać. Niech kolekcja rośnie. Z góry dziękuję w imieniu moim – i zyzusia.
—
Felieton powstał na zamówienie polskiej rozgłośni Czeskiego Radia w Ostrawie.