Nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być jeszcze gorzej. Kryzys ekonomiczny, fala uchodźców i zagrożenie terrorystyczne zaczęły podmywać filary Unii Europejskiej. Trzymajcie się, Brexit idzie.
Już wkrótce Brytyjczycy postanowią, czy dalej będą się bawić z innymi krajami w Europę, czy też wrócą do własnej piaskownicy. Nam pozostaje obserwować to widowisko z bezpiecznej odległości, jak płonącą stodołę sąsiada, chociaż w obu przypadkach bezpieczeństwo jest tylko pozorne i chwilowe. Ogień, szelma, lubi się szerzyć, a następstwa ewentualnej dezercji Brytyjczyków prędzej czy później osmalą i nasze podwórko.
Europa stała się po części ofiarą własnego sukcesu. Z punktu widzenia mieszkańców Azji czy Afryki jesteśmy bandą spasionych malkontentów, którzy po kilku dekadach pokoju i dobrobytu z braku laku zaczynają narzekać na to, że ktoś im prostuje ogórki.
Oczywiście Unia też sama na to zasłużyła. To, co miało być progresywną, dynamiczną instytucją, w ciągu kilku dekad zmieniło się w ogólnokontynentalną hodowlę trutniów prima sort. A leku ni ma. Entuzjaści dalej idą w zaparte i twierdzą, że wszystko gra, podczas gdy próby krytyki podejmują z reguły betonowi eurosceptycy, którzy tak naprawdę nie chcą leczenia, ale jak najszybszej EUtanazji.
W takich warunkach trudno osiągnąć jakąkolwiek poprawę, jednak nadal wierzę, że pomimo wszystkich tych problemów kuracja jest możliwa i konieczna. Mamy zbyt wiele do stracenia.
Chociaż więc sytuacja nadal wygląda naprawdę niewesoło, uciszam w sobie wiecznego pesymistę i marzę, że dojdzie do jakiegoś nieoczekiwanego zwrotu akcji – że Europa przetrzyma tę zawieruchę i że nie będziemy musieli wyjaśniać przyszłej generacji jakim cudem zatopiliśmy jeden z najbardziej ambitnych, pokojowych projektów w historii.
Może za dwadzieścia lat spojrzymy na ten moment historii jak na rodzinne zdjęcia z lat 80. – z mieszanką rozbawienia, zażenowania i ulgi, że te dziwne, ekscentryczne czasy już minęły. Mam nadzieję, że Brexit będzie kiedyś takim odpowiednikiem utlenionej trwałej i neonowych gaci.
Tekst ukazał się drukiem w Głosie Ludu, gazecie Polaków w Republice Czeskiej